W dniach od 20 do 26 lipca 2005 roku uczestniczyłem w rejsie kozacką czajką z Ukrainy z Gdańska do Kłajpedy.
I od razu odpowiem na pytania: skąd się wzięła w Gdańsku ukraińska czajka i dlaczego popłynęliśmy do Kłajpedy ?
Otóż czajka „Prieswiata Pokrowa” czyli po polsku „Najświętsza Panienka” jest repliką żaglowo-wiosłowej łodzi wojennej Kozaków zaporoskich z końca XVI i i z początku XVII wieku. Łódź zbudowali w 1991 roku zapaleńcy, członkowie stowarzyszenia „KISZ” we Lwowie. Ma ona długość 21 metrów, szerokość 3,5 metra a zanurzenie 90 centymetrów. Jej napęd to 8 wioseł i rejowy, prostokątny żagiel o powierzchni 64 metrów kwadratowych. Do wyposażenia Czajki należą również żagle sztakslowe oraz silnik wysokoprężny o mocy 67 KM. Może na niej żeglować od ośmiu do dwudziestu osób. Łódź posiada „uzbrojenie”. Na burtach w obrotowych zamocowaniach osadzone są cztery falkonety, małe armatki odlane z brązu we lwowskiej ludwisarni. Służą one wyłącznie do oddawania salutów armatnich. Ozdobą czajki jest galion, wyrzeźbiona z drewna głowa tura, wielkiego zwierzęcia wytrzebionego w Europie kilka wieków temu.
Zbudowana przez lwowskich pasjonatów czajka wykazała się dużą dzielnością morską. Sprawdziła się w długim, bo trwającym aż dziewięć lat powrotnym rejsie (w latach 1992-2001) z Kijowa Dnieprem, poprzez Morze Czarne i Śródziemne, kanały Francji, Kanał La Manche do Londynu. O Zatokę Biskajską też się otarła.
W zeszłym roku w lipcu żeglarze, Kozacy ze Lwowa wyruszyli na kolejny rejs. Tym razem z czajką na lawecie przybyli na zaproszenie władz miejskich do Sandomierza, gdzie brali udział w Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Wodniackiej „Szantomierz’2004” i byli jego główną ozdobą Stamtąd po kilkumiesięcznej epopei spłynęli w dół kapryśną Wisłą do Gdańska. Po drodze wraz czajką zagrali na Zalewie Zegrzyńskim w dokumentalnym filmie Jerzego Hofmana „Ukraina”.
W chłodne deszczowe listopadowe dni przybyli do Gdańska. W tym czasie sytuacja na Ukrainie była iście gorąca, toteż na fali sympatii do pomarańczowej rewolucji dostali zgodę na bezpłatne cumowanie w Marinie na Motławie, zostali też przyjęci przez prezydenta Lecha Wałęsę i prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Bezpośrednią opiekę nad nimi roztoczył Andrzej Dębiec, komandor Bałtyckiego Bractwa Żeglarzy.
Ja miałem przyjemność gościć w domu dzielnych ukraińskich żeglarzy podczas klarowania czajki na zimowy postój na przełomie listopada i grudnia. Zaprzyjaźniliśmy się od razu.
Po zimowym postoju na Motławie, po koniecznym długotrwałym remoncie, w lipcu nadeszła pora do wyruszenia w kolejny rejs. Dostałem od Andrzeja Dębca i od ukraińskich przyjaciół propozycję udziału w rejsie do Kłajpedy w tradycyjnej bałtyckiej operacji żeglarskiej „Baltic Sail”.
Przy okazji wypłynięcia czajki do Kłajpedy, w ramach Morskiego Roku Ukrainy w Polsce Bałtyckie Bractwo Żeglarzy i Społeczne Stowarzyszenie „KISZ” we Lwowie zorganizowało inscenizację historyczną „Z Ukrainy do Gdańska”.
Już w zeszłym roku we Lwowie w ramach Dni Lwowa Kozacy ze stowarzyszenia „KISZ” zorganizowali na rynku lwowskim inscenizację historyczną zakupu przez kupca gdańskiego ukraińskiego zboża, przywiezionego historyczną furmanką z najprawdziwszym koniem.. Wory zboża przypłynęły czajką Wisłą do Gdańska i przekazane zostały uroczyście bractwu do spichlerza zbożowego.
W ramach kontynuowania tej tradycji, Bałtyckie Bractwo Żeglarzy uroczystość wypłynięcia czajki w pierwszy rejs na Bałtyk zorganizowało w formie inscenizacji historycznej – wyprawienia kupca gdańskiego ze śledziami gdańskimi i zbożem z Ukrainy na Kurlandię, by w ten sposób otworzyć historyczne szlaki żeglugowe dawnej Hanzy. Podobne inscenizacje Bractwo zamierza organizować co roku z wyładunkiem i załadunkiem towarów przez gdański Żuraw, po zamontowaniu w nim hamulców ręcznych kół napędowych.
W inscenizacji historycznej wyprawienia kupca Michała z Gdańska wzięli udział m.in. mecenas Włodzimierz Wolański, przedstawiciel prezydenta Lecha Wałęsy oraz Zenowij Kurawskij, Konsul Generalny Ukrainy w Gdańsku. Organizatorem i mistrzem ceremonii był Andrzej Dębiec, komandor Bałtyckiego Bractwa Żeglarzy.
Uroczystość miała bardzo barwny i doniosły charakter. Kozacka załoga ubrana była w historyczne stroje, zwracały uwagę podgolone głowy i charakterystyczne „czuby” na środku głowy. Również kanclerz Ławy Motławskiej i kupiec gdański odziani byli w stroje z dawnej epoki. Towarzystwo młodej mieszczki gdańskiej wzbogacało estetyczną oprawę widowiska.
Po wygłoszeniu tradycyjnych deklaracji o rzetelności handlu przez kanclerza Ławy Motławskiej, w cywilu Andrzeja Dębca, po odczytania certyfilatu przeze mnie, czyli przez gdańskiego kupca Michała , oraz złożenia przyrzeczenia przewoźnika przez Mirosława Shuliara, atamana kozackiego, nastąpił moment wręczania dyplomów dziękczynnych przez atamana dla tych wszystkich, którzy pospieszyli wydatnie z pomocą, by czajka mogła wyruszyć na kolejną wyprawę w morze.
Włodzimierz Wolański, przedstawiciel Lecha Wałęsy i Zenowij Kurowski, Konsul Generalny Ukrainy w Gdańsku wręczyli okolicznościowe prezenty, Jerzy Kuliński, znany kapitan jachtowy, autor wielu przewodników żeglarskich, mile zaskoczył nas wszystkich i podarował bardzo przydatną locję Bałtyku swojego autorstwa.
Żegnały nas rodziny, znajomi, również bardzo przeżywająca wszystko społeczność ukraińska w Gdańsku, łzy pojawiły się na niejednej twarzy. Powiewały flagi Ukrainy i pomarańczowe transparenty. Wszystko to filmowała ekipa TVP3, rejestrowali dziennikarze gdańskiej prasy. Wypłynęliśmy na Motławę na wiosłach, dwa głośne saluty armatnie jakby nieformalnie zakończyły ceremonię pożegnania.
Sylwetka nietypowej, zgrabnej drewnianej łodzi wraz z kolorowo ubraną załogą w tradycyjnych strojach wzbudziła duże zainteresowanie licznych turystów na Długim Pobrzeżu, byliśmy przez nich przyjmowani oklaskami i spontanicznymi pozdrowieniami. Eskortowani przez żaglowiec „Bryza H” popłynęliśmy do Wisłoujścia.
Uroczystość pożegnania czajki została zorganizowana przez: Bałtyckie Bractwo Żeglarzy, Stowarzyszenie „KISZ” we Lwowie, redakcję „Poznaj Świat” i Polski Klub Przygody.
A rejs ?
To dopiero była przygoda!
Wieczorem na przystani Polskiego Klubu Morskiego w Wisłoujściu dołączył do nas i przejął dowodzenie jachtem na morzu kapitan jachtowy Cezary Bajer (cóż, praca nie pozwoliła mu na udział w uroczystości pożegnalnej). Przed wypłynięciem z Wisłoujścia stanęliśmy wszyscy w kręgu na pokładzie i wspólnie, głośno pomodliliśmy się w intencji szczęśliwego rejsu.
Z portu wyszliśmy o wpół do jedenastej wieczorem. Wiał przychylny mocny wiatr z południowego zachodu, postawiliśmy dwa sztaksle i weszliśmy w rytm wachtowej służby. Spałem kiepsko. Łodzią rzucało na fali, pokład przeciekał w wielu miejscach i woda kapała na twarz, na kojach przy burtach było tak mało miejsca, że nie można było się obrócić. Przypomniały mi się pierwsze moje rejsy na drewnianych jachtach Polskiego Klubu Morskiego sprzed niemal czterdziestu lat. Gdy obudzono mnie o ósmej nad ranem byliśmy na trawersie przylądka Taran, trochę weszliśmy w głąb wód terytorialnych Rosji, na szczęście Rosjanie jakoś się nami nie zainteresowali.
Nad ranem wiatr się wzmógł, płynęliśmy nadal pełnym baksztagiem i niespodziewanie na dużych falach dopadła mnie choroba morska. Kołysanie przy wiatrach wiejących z rufy jest chyba najgorsze. Strasznie dostałem w kość, podzieliłem się z Neptunem nie tylko kolacją ale i chyba całą żółcią z przewodu pokarmowego. Czułem , jakby niewidzialna siła chciała wyrwać ze mnie żołądek. Leżałem jak trup na pokładzie i łykałem łapczywie powietrze. Woda przelewająca się po pokładzie nie robiła na mnie żadnego wrażenia. Na szczęście naszych przyjaciół ukraińskich choroba się nie imała, Iwan spokojnie sterował, a Wasyl na największych przechyłach bez problemu przygotowywał ciepły posiłek. Było mi strasznie głupio, w końcu to ja byłem pierwszym oficerem, a ukraińscy żeglarze nigdy jeszcze nie pływali na morzu. Na szczęście po ośmiu godzinach jakoś doszedłem do siebie.
Po szarym, burym spienionym morzu dopłynęliśmy po dwudziestu pięciu godzinach do Kłajpedy. Do portu wchodziliśmy tuż przed północą na dużej fali.
W Kłajpedzie zostaliśmy przyjęci z dużą uwagą przez młodych organizatorów „Baltic Sail”. Gdy w piątek 22 lipca o godzinie jedenastej większość jachtów wyszła w morze w paradnej prezentacji na regaty, zacumowaliśmy między starymi żaglowcami przy ujściu rzeki Dange przy spacerowym nabrzeżu. Od razu staliśmy się jedną z głównych atrakcji dla wielotysięcznej rzeszy turystów z całej Litwy. W tym czasie w Kłajpedzie z wielkim rozmachem zorganizowano Festiwal Morza. Budziliśmy zaciekawienie nietypową łodzią uzbrojoną w armaty, ubiorami i fryzurami z innej epoki. I sama bandera ukraińska spotkała się z wielkim zainteresowaniem. To był chyba pierwszy jacht ukraiński, jeśli czajkę można nazwać jachtem, który zawitał do Kłajpedy. Prócz tego całe nasze życie toczyło się na pokładzie, tam też jedliśmy, spaliśmy, wszystko widoczne było jak na dłoni. Otrzymywaliśmy wiele pytań. Zdziwienie, niedowierzanie i podziw pojawiały się na twarzach, gdy odpowiadaliśmy zgodnie z prawdą, że ot tak, po prostu przypłynęliśmy bezpośrednio po Bałtyckim Morzu z Gdańska do Kłajpedy.
Od razu wypatrzyła nas w porcie społeczność ukraińska. W Kłajpedzie mieszka kilka tysięcy Ukraińców. Spotkaliśmy się z typową słowiańską gościnnością. Dla tamtejszych Ukraińców było to ważne, wręcz patriotyczne wydarzenie, byli dumni ze swoich żeglarzy, pobyt na czajce traktowali jak przebywanie na terytorium Ukrainy. W tej dużej fali spontanicznej życzliwości odnalazłem klimat, jaki znałem tylko z książek, kiedy to nieliczni polscy żeglarze w pierwszych latach powojennych byli przyjmowani przez Polonię w różnych krajach świata.
Pokład czajki od razu stał się miejscem nieustających wizyt i spotkań. Odwiedzali nas organizatorzy „Baltic Sail”, żeglarze z całego świata ciekawi nas i jakże nietypowej łodzi, Litwini, Polacy i Białorusini, a przede wszystkim Ukraińcy. Kobiety ukraińskie już drugiego dnia przyniosły na pokład ciepły obiad ze wszystkimi delicjami ukraińskiej kuchni, panowie wzmocnili to spotkanie innymi specjałami, pojawiły się harmonia i skrzypce, chór ukraiński śpiewał na czajce, do późna w nocy czajka rozbrzmiewała muzyką i śpiewem…
Następnego dnia na pokładzie czajki pojawił się litewski zespół muzyczny. Zabawę i śpiew z czajki przejęli licznie stojący na nabrzeżu Litwini, żywe, dynamiczne litewskie piosenki rozbrzmiewały na wszystkie stojące żaglowce w okolicy, toteż prawie wszyscy żegłarze przychodzili do nas, by bawić się wspólnie. My oczywiście wypatrywaliśmy w tłumie na nabrzeżu co ładniejsze Litwinki i zapraszaliśmy je do wspólnej zabawy…
W sobotę zaprosiliśmy litewskich organizatorów do udziału w paradzie żaglowców na redzie kłajpedzkiego portu. . Brzydka pogoda, rozkołysane morze, choroba morska tak dokuczyły naszym gościom, że zapewne nie wspominają tego wyjścia w morze najlepiej.
Za to w niedzielę zrobiliśmy inscenizację. Przebrani w stroje z epoki pływaliśmy po porcie, budząc wielkie zainteresowanie swoim wyglądem i wystrzałami armatnimi. Gdy wróciliśmy do naszego nabrzeża, gdzie czekały na nas gromady nowych przyjaciół z prezydentem Kłajpedy na czele, poczęstowaliśmy prawie wszystkich ludzi na brzegu bogato omaszczoną zupą z ukraińską kaszą. Spotkało to się z dużą sympatią.
Z wielkim żalem opuszczaliśmy w poniedziałkowy poranek kłajpedzki port. Miasto budziło się do innego życia, po trzydniowym żywiołowym karnawale Festiwalu Morza, kiedy to dziesiątki tysięcy młodzieży bawiło się podczas koncertów licznych zespołów muzycznych na chyba siedmiu wielkich scenach ustawionych w środku miasta.
Na morzu zastaliśmy niezbyt mocny niekorzystny południowo-zachodni wiatr. Czajka niestety nie ma kilu ani miecza, nie sposób pływać nią pod wiatr. Toteż ponad połowę powrotnej drogi przeszliśmy na silniku. Po drodze zawitaliśmy do Helu, gdzie przestraszyliśmy wszystkich powitalnym salutem armatnim, tam też zrobiliśmy odprawę graniczną. Na Helu porwaliśmy helską brankę, która musiała okupić się goframi i doskonałymi wędzonymi rybami.:-)
**
To był naprawdę bardzo udany rejs. Przede wszystkim z uwagi na towarzystwo. Kozacy, żeglarze ukraińscy okazali się świetnymi kompanami w podróży, ludźmi tolerancyjnymi, otwartymi na świat, o dużej kulturze osobistej i ogromnym poczuciu humoru. I rejs kozacką czajką to przygoda sama w sobie. Miał tego świadomość Czarek Bajer, nasz kapitan, skoro zrezygnował z zarobkowego rejsu i wybrał wyprawę taką niezwykłą łodzią.
Przy okazji wielkie uznania dla Czarka, za Jego wielkie zaangażowanie podczas dowodzenia podczas rejsu z tak niedoświadczoną na morzu załogą. I chciałbym przekazać też wyrazy sympatii dla Wasyla, za Jego pogodę ducha i wyśmienite gotowanie w każdych warunkach. Takich ludzi jak Wasyl po prostu nie ma…
***
I do kronikarskiego obowiązku należy odnotowanie składu załogi lipcowego rejsu czajką do Kłajpedy. Płynęliśmy w następującym składzie i ustawieniu wachtowym:
Cezary Bajer – kapitan
Michał Kochańczyk – pierwszy oficer
Wiktor Poliuch – bosman
Wasyl Nelup – załoga, Wasyl też pełnił funkcję kucharza
Jędrzej Faściszewski – drugi oficer
Iwan Fitel – załoga
Tomasz Kosmenda – załoga
Mirosław Szuliar – trzeci oficer
Taras Leskyw – załoga
Jurij Zanik – załoga.
Relację napisał Michał Kochańczyk czyli Michał, kupiec z Gdańska.zajką do Kłajpedy