Relacja z wyjazdu akademickiego klubu alpinistycznego w Gdańsku w Himalaje Garhwalu w 1981 roku
- Przygotowanie i organizacja wyprawy
 
W styczniu 1981 r. Zarząd Akademickiego Klubu Alpinistycznego w Gdańsku podjął decyzję zorganizowania wyjazdy trekkingowego w Andy Peruwiańskie. Speleoklub Gdański obiecał dofinansować wyjazd w wysokości 500 tys. zł. Pozostałe brakujące pół miliona uczestnicy wyprawy zarobili przy pracach wysokościowych w ramach FASM poprzez BPiT SZSP „Almatur” w Gdańsku. Niestety do końca czerwca, mimo ciągłych nadziei, żadnej pomocy ze Speleoklubu Gdańskiego nie otrzymaliśmy i uczestnicy wyprawy stanęli przed koniecznością zmiany celu.
Jako cel wyprawy wyznaczyłem rejon lodowca Gangotri w Himalajach Garhwalu, tuż przy granicy chińskiej. Jest to masyw górski, dopiero od dwóch lat udostępniony dla cudzoziemskich ekspedycji; wiadomości na temat eksploracji tych gór mieliśmy znakomite (nawet nasz najlepszy ekspert himalajski – Zbigniew Kowalewski rozłożył ręce), jedyna działająca tam polska nieudana wyprawa z SKT przywiozła stamtąd fragmentaryczne informacje.
Komisja Turystyki i Sportu ROSZSP w Gdańsku, a następnie Prezydium Federacji Akademickich Klubów Alpinistycznych zatwierdziły zmiany celu i plany rekonesansu. BPiT „Almatur” załatwiło nam paszporty, jak też udzieliło gwarancji na dokonanie odprawy warunkowej wywożonego sprzętu. Również BPiT „Almatur” założyło za nas brakującą sumę pieniędzy. Środki dewizowe wzięliśmy z prywatnych kont walutowych.
W wyprawie wzięli udział następujący uczestnicy, członkowie zarówno AKA, jak też KWT i SG:
- Bogusław Czerniawski
 - Mirosław Gardzielewski
 - Wojciech Gawęda – skarbnik wyprawy do 4.09
 - Witold Giejsztowski
 - Michał Kochańczyk – kierownik
 - Hanna Przedpełska
 - Hanna Stoba – p. o. lekarza
 - Jerzy Strzemiecki – skarbnik od 4.09
 - Jan Szulc
 
- Dojazd w góry
 
W dniu 18 lipca wysłaliśmy samootem 438 kg bagażu do Bombaju, a następnie 25 lipca wszyscy uczestnicy polecieli samolotem PLL „Lot” poprzez Dubai do Bombaju.
W Bombaju trzy dni zajęły nam staranie wydobycia naszego bagażu (cargo) z komory celnej. Do Delhi przyjechaliśmy pociągiem 31 lipca wspólnie z wyprawą KWT. W Delhi większość uczestników wyprawy zachorowała na dokuczliwą chorobę – wirusowe zapalenie spojówek i dlatego przebywaliśmy do 5 sierpnia w tym mieście. W Delhi do wyprawy przyłączył się Piotr Kowalski, student z Warszawy. Zgodziłem się na jego udział w wyprawie, pod warunkiem, że będzie on pilnował bazy lub ewentualnie trekował po morenach lodowca.
Z Delhi poprzez Rishikesh w ciągu ostatnich dwóch dni autobusami dotarliśmy w dniu 6.08 do Uttarkashi, stolicy dystryktu. W Uttarkashi; w ostatniej większej miejscowości na drodze do gór, zakupiliśmy brakującą żywność, jak też naftę i benzynę.
Nasza wyprawa nie była formalnie zaakceptowana i zgłoszona przez PZA do IMF (Indian Mountaineering Foundation) – rządowej instytucji zajmującej się sprawami alpinizmu w Indiach, dlatego też jechaliśmy nielegalnie w góry, bez pozwolenia i oficera łącznikowego. Sprzęt alpinistyczny mieliśmy schowany w plecakach i żeby nie budzić specjalnego zainteresowania, prawie cała żywność i sprzęt wyprawy były spakowane w workach. Jednakże i tak nasz duża, dziesięcioosobowa grupa rodziła podejrzenia co do celu działalności i dlatego też zgłosiłem się w magistracie dystryktu i na komendzie policji; przedstawiłem się jako asystent geografii jadący wraz ze studencką wyprawą naukową, w celu dokonania pomiarów glacjalnych lodowca Gangotri. W komendzie policji wystawiono mi pozwolenie na przebywania w tym regionie na okres 40 dni.
W ciągu następnych dwóch dni 8 i 9 sierpnia wzdłuż rzeki Bhagirathi dotarliśmy do Gangotri, ostatniej wioski na naszej drodze, słynnej z zabytkowego klasztoru i pielgrzymek z całych Indii. Odcinek ten pokonywaliśmy częściowo w deszczu (trwał jeszcze monsun), posiłkując się wahadłowymi autobusami, ciężarówkami, wynajmowaliśmy także kulisów, grzęźliśmy w lawinach błotnych, powstałych z osypujących się zboczy, wielokrotnie przenosiliśmy sami cały bagaż po zasypanej gruzem drodze.
Z Gangotri dwudniową karawaną doszliśmy do bazy, położonej na wielkie łące – zwanej Topobanem, leżącej na orogr, lewym brzegu lodowca Gangotri na wysokości 4250 m n. p. m. Pierwszego dnia karawany do aszramu Buchbas wynajęliśmy wskutek braku kulisów także muły. Samo dojście do bazy wymagało przekroczenia nad Gomukhiem (źródłami Gangesu) lodowca, toteż w ostatnim dniu karawany nasz bagaż niosło 18 tragarzy i sardair, my dźwigaliśmy nasz sprzęt osobisty. W sumie cały nasz sprzęt i żywność ważyły ponad 900 kg.
Tragarzy wynajmowaliśmy w zależności od potrzeb w okolicznych wioskach. Ze względu na uniknięcie opodatkowania i rozgłosu nie korzystaliśmy z usług agencji mającej w tej okolicy monopol na organizację karawan – Mount Support.
- Działalność górska
 
Bazę w Topobanie założyliśmy 11 sierpnia w godzinach wieczornych. Razem z nami do bazy doszedł alpinista duński wraz z tragarzem wysokościowym. W początkowym okresie alpinista duński współdziałał z naszą wyprawą.
Po założeniu bazy pierwsze dziesięć dni przeznaczyliśmy na aklimatyzację i działalność rekonesansową. Część uczestników dość ciężko zniosła aklimatyzację, jednakże obyło się bez żadnych zdrowotnych powikłań.
Działalność rekonesansowa wyglądała następująco:
- 12 – 14.08 – M. Gardzielewski, M. Gawęda i duński alpinista dochodzą do końca lodowca Gangotri;
 - 13 – 14.08 – B. Czerniawski, M. Kochańczyk, P. Kowalski, J. Strzemiecki, J. Szulc wraz z pustelnikiem wzdłuż lodowca Chaturangi docierają poniżej Vasukital;
 - 16 – 19.08 – B. Czerniawski, M. Gardzielewski i W. Gawęda – rozpoznanie doliny Chaturangi i otoczenia Satopanth i Vasuki Parbat;
 - 16 – 19.08 – M. Kochańczyk, J. Szulc i duński alpinista – dotarcie do górnej partii lodowca Raktvarn, wejście na wierzchołek 5947 m;
 - 16 – 18.08 – H. Stoba, H. Przedpełska i W. Giejsztowt – dol. Chaturangi, wejście na przełęcz 5447 poniżej Bhagirathi II.
 
Po tych rekonesansach, pozwalających, po żmudnych, wielodniowych marszach po pokrytym gruzem lodowcach, na zdobycie aklimatyzacji, zaczęły się zarysowywać cele ewentualnych dalszych akcji szczytowych.
Ja, jako kierownik, znajdowałem się w dość trudnej sytuacji. Praktycznie poza mną H. Przedpełską nikt z członków wyprawy nie posiadał doświadczenia lodowcowego, a i poziom, i doświadczenie wspinaczkowe (szczególnie zimowe) były bardzo zróżnicowane wśród uczestników. Oprócz tego wspinaliśmy się w górach bez pozwolenia, a dodatkową perwersję psychiczną wywierała świadomość, że działalność naszą prowadziliśmy tuż przy granicy chińskiej, za tzw. „linią wewnętrzną” (Inner Line), gdzie już samo poruszanie się groziło poważnymi konsekwencjami w Indiach. Na szczyty poza granicą wewnętrzną IMF w ogóle nie daje się pozwoleń.
W tej sytuacji postanowiłem ograniczyć ryzyko do minimum i akceptować tylko cele bezpośrednio sprawdzone przeze mnie. Jedyny wyjątek uczyniłem wobec M. Gardzielewskiego. M Gardzielewski wykazywał na wyprawie najwięcej inicjatywy sportowej i zaproponował zaatakowanie (dziewiczego – jak wówczas sądziliśmy) Satopantha (7075 m) od strony lodowca Chaturangi. Zgodziłem się na tę propozycę, na wspólny jego atak razem z doświadczonym duńskim himalaistą, zaznaczając M. Gardzielewskiemu, że oddaję go pod opiekę Duńczyka.
Dnia 20 sierpnia nad ranem M. Gardzielewski z Duńczykiem wyszli z bazy, razem z nimi wyruszyli J. Strzemiecki i W. Giejsztowt z zamiarem dalszego rozpoznania dol. Chaturangi.
Następnie wieczorem 21.08 wspólnie z B. Czerniawskim wyszedłem z bazy i w dniu 23.08 ok. godz, 12.30 zdobyliśmy od strony północnej szczyt Bhagirathi II (6512 m). Wejście na szczyt prowadziło poprzez śnieżno – lodowe sześćsetmetrowe pole o nachyleniu 45 – 55o, a ostatnie metry przed szczytem wymagały wspinaczki w mikście o skali II. Droga wymagała pewności i opanowania wspinaczki w lodzie i ze względu na dużą wysokość wymagała sporego wysiłku. Asekuracja była bardzo problematyczna, toteż wspinaliśmy się niezwiązani. Po zejściu ze śnieżnego pola spotkaliśmy, zgonie z poprzednimi ustaleniami, podchodzącą pod ścianę czwórkę: H. Stobę, H. Przedpełską, W. Gawędę i J. Szulca. Zabroniłem H. Stobie zaatakowania szczytu, a gdy dowiedziałem się, że H. Przedpełska niedawno zażywała antybiotyki również jej zabroniłem wejścia na szczyt. Nazajutrz (24.08) W. Gawęda i J. Szulc w bardzo ładnym style weszli na szczyt.
Tymczasem M. Gardzielewski z duńskim alpinistą w dniach 22 i 23 sierpnia dokonali próby założenia składu żywności i sprzętu przed granią doprowadzającą do płn. ściany Sathopanthu. Po założeniu składu i powrocie do wysuniętej bazy w Vasukital w dniu 24.08 wyruszyli w celu zaatakowania szczytu.
Według relacji uczestników akcja zdobywania szczytu wyglądała następująco. Pierwszego dnia wspinaczki (24.08) dwójka osiągnęła początek grani, po zajmującej wspinaczce w lodzie i na serakach (60o nachylenia) w niebezpiecznym terenie (lecące kamienie i b. niepewne mosty śnieżne). Po biwaku zaatakowali kluczowe trudności w postaci b. eksponowanej, ostrej śnieżno – lodowej grani.
Przejście tej grani było możliwe tylko w godzinach rannych. Po pokonaniu grani wydostali się na długie pole snieżne, doprowadzające na grań szczytową. Około godz. 14.30 /25.08/ M. Gardzielewski i duński alpinista poruszając się wzdłuż ostrej , prawie poziomej grani szczytowej, osiągnęli szczyt. W drodze zejściowej, przed granią , założyli niezaplanowany biwak. Po dość ciężkim biwaku / na wysokości 6500m/, następnego dnia szczęśliwie przeszli eksponowaną grań i po południu wrócili do wysuniętej bazy w Vasukital, gdzie czekali na nich J.Strzemiecki i W.Giejsztowt.
H.Stoba, W. Gawęda i J. Szulc powrócili w dniu 25.08 do bazy i następnego dnia W.Gawęda i J. Szulc wyruszli z bazy, w celu powtórzenia wejścia na Satopanth. Schodząc z H. Przedpełską i B.Czerniakowskim do bazy, spotkałem ich / W.Gawędę i J.Szulca – towarzyszył im P.Kowalski/ podchodzących do góry w stronę Wasukital o 3-4 km powyżej bazy Nandanban. Po zaznajomieniu się z ich zamiarem, zabroniłem im przeprowadzenia akcji szczytowej w dol. Chaturangi, poza wejściem na przełęcz Kalindi. W.Gawęda i J.Szulc obiecali następnego dnia zejśc do bazy. Niestety mimo braku mego pozwolenia wyruszyli oni dalej w górę doliny i w dniu 29.08. weszli od strony płd. Na szczyt Chandra Parbat /6728m/.
W dniu 27.08. W. Giejsztowt i J. Strzemiecki po przeprowadzeniu rekonesansu wraz z duńskim alpinistą i M. Gardzielewskim powrócili do bazy. Powyższa czwórka przyniosła list od W. Gawędy i J. Szulca informujący mnie o zamiarze wejścia na Chandra parbat.
W tym czasie nieopodal nas rozłożyła bazę mocna 12 osobowa wyprawa austriacka. Od nich dowiedzieliśmy się, Satopanth został już zdobyty w 1947 r. przez Szwajcarów , a od nowoprzybyłej ekipy japońskiej przekonywaliśmy się, że M.Gardz na wysokości ok. 6300 m, na lodowym plateauielewski z tow. Powtórzyli prawie idealnie drogę szwajcarską, wybierając najbardziej optymalny wariant. Od towarzyszącego ekipie austriackiej oficera łącznikowego , dowiedzieliśmy się ,że trzy wyprawy hinduskie usiłowały bezskutecznie powtórzyć wejście.
Ponieważ nie byłem w stanie zawrócić W. Gawędę i Szulca,wydałem im przez M. Gardzielewskiego i H. Stobę polecenie, by po powrocie z Chandra Parbat zostali w bazie aż do mojego powrotu.
Nad ranem w dniu 29 sierpnia z H. Przedpełską , B. Czerniawskim, J. Strzemieckim i W. Giejsztowtem wyruszyliśmy w górę lodowca Raktvarn w celu zdobycia Srikailasa /6932m/. Po trzech dniach marszu po lodowcach i jednym dniu odpoczynku założyliśmy obóz na lodowym plateau. Dojście do tego miejsca wymagało ostatniego dnia przejścia po dość skomplikowanym lodowcu. W nocy z 1 na 2 września B. Czerniawski zdradzał wyraźne objawy choroby wysokościowej i byłem zdecydowany zejść nad ranemwraz znim i całym zespołem w dół. Jednakże nad ranem stan jego zdrowia się poprawił i podjęliśmy próbe ataku. B. Czerniawski pozostał w obozie.
Ok. godz. 7.00 /2.09/ wraz z H. Przedpełską wyszedłęm z obozu, 40 minut po nas wyszli J. Strzemiecki i W. Giejsztowt. O godz. 8.00 z H. Przedpełską weszliśmy na przełęcz /ok. 6500 m/, i następnie o godz. 11.00 weszliśmy zachodnią granią na wierzchołek Srikailasa. Droga na przełęcz prowadziła poprzez stromą ścianę zlodowaciałego śniegu, natomiast pokonanie śnieżnej grani wymagało ciężkiego torowania w śniegu wzdłuż niebezpiecznych długich nawisów.
W. Giejsztowtowi i J. Strzemieckiemu wejście na przełęcz zajęło prawie trzy godziny i schodząc w dół o godz. 12.30 spotkaliśmy ich tuż powyżej przełęczy. W tym czasie pogoda zaczęła się pogarszać, wystąpiło zachmurzenie połączone z wiatrem i zaczął sypać snieg. W. giejsztowt i J. Strzemiecki zamierzali kontynuować wejście granią, jednak mimo ich kilk prób zawróciłem ich z drogi. Na moją decyzję wpłynęła głownie konieczność zejścia w dół z chorym B. Czerniawskim jak też pogarszającą się pogodą i słabą kondycjąuczestników niedoszłego wejścia.
Wobec złego stanu zdrowia B. Czerniawskiego, zmuszony byłem zejśc z nim jak najszybciej w dół i ewentualne czekanie na J. Strzemieckiego i W. Giejsztowta , przy ich powolnym tempie podchodzenia, groziło kolejnym biwakiem na tej wysokości. Również nie mogłem się zgodzic na ich ew. samotne wejście po skomplikowanym lodowcu, gdyż według mnie , było to zbyt ryzykowne przy ich doświadczeniu i zasypanych przez śnieg śladach.
Po zwinięciu obozu, schodząc w piatkę w dół, spotkaliśmy na lodowcu, na wysokości ok. 6200 m podchodzącą do góry czwórkę H.Stobę, M.Gardzielewskiego, W. Gawędę i J. Szulca. Była to dla nas niespodzianka. W.Gawęda i J. Szulc otrzymali polecenie pozostania w bazie do mojego powrotu, natomiast M. Gardzielewski i H. Stoba uzgodnili ze mną wyjście na rekonesans w górę ldowca Gangotri. Całą podchodzącą czwórkę zawróciłem z drogi nakazując powrót do bazy.
Do bazy cała dziewiątka powróciła 3 września ok. godz. 17.00. W tym czasie oprócz wyprawy austriackiej wokół naszej bazy rozłożyły się dwie wyprawy niemieckie, japońska, irlandzka, a hinduska wyprawa awizowała swoje nadejście. Co prawda żywności mieliśmy jeszcze na ponadtygodniową działalność, jednakże ze względu na obecność tylu oficerów łącznikowych w tym rejonie , atmosferę panującą w zespole i nadużywanie tzw. „limitu szczęścia”, zdecydowałem się zakończyć działalność górską.
Ostatnie dni w bazie upłynęły na dalszym nawiązywaniu kontaktów sportowych i towarzyskich z wyprawą austriacką, jak też japońską, robieniu wspólnych zdjęć i klarowaniu sprzętu.
Bazę zlikwidowaliśmy 6 września i wraz z trzema tragorzami zeszliśmy tego samego dnia do Gangotori. Armia hinduska zdążyła już naprawić drogę , zniszczoną w czasie monsunu i następnego dnia wieczorem dojechaliśmy do Uttarkashi/ jedynie odcinek z Bhaironghathi do Lanki wymaga nadal przejścia na piechotę/. W Uttarkashi zastałnas lokalny strajk, toteż do Delhi przyjechaliśmy dopiero 12 wrzesnia.
W Delhi nastąpiło rozdzielenie uczestników wyprawy. J. Szulc, B. Czerniawski, H. Stoba, W. Giejsztowt, W. Gawęda poprzez Bombaj wrócili w dni 21 wrzesnia do Polski; H. Przedpełska, M. Gardzielewski, M. Kochańczyk, J. Strzemiecki pojechali jeszcze na wycieczkę do Nepalu, Varansi/Benares i Agry. H. Przedpełska, M. Gardzielewski i M. Kochańczyk wrócili 5 października do W-wy, natomiast J. Strzemiecki udał się jeszcze w kierunku Sanktuarium Annapurny i wrócił do kraju 12 października.
IV OCENA WYPRAWY
Wyprawa , udająć się w Himalaje Garhwalu, poza ogólnym planem rekonesansu , zważywszy na znikome informacje, nie zakładała konkretnego planu sportowego. Dopiero na miejscu wyjazd trekkingowy przeistoczył się w charakter wyprawy trudnej. Nawet nie uwzględniając praktycznie tylko doświadczenia tatrzańskiego uczestników, stronę sportową wyprawy należy ocenić wysoko. Drugie wejście na Satopanth wg posiadanych przeze mnie informacji stanowi jeden z lepszych sukcesów tegorocznego lata w Himalajach Garhwalu. Także wejście H. Przedpełskiej na Srikailas zasługuje na uwagę / najwyższe wejście kobiece w naszym środowisku/.
W czasie wyprawy sześciu uczestników weszło na cztery szczyty powyżej 6500 m, dwóch dalszych weszło na przełęcz o wysokości 6500 m, a tylko H.Stoba na podejściu osiągnęła wysokość 6200 m. Zdobywanie szczytów, wspinaczka po śnieżno-lodowych polach i graniach, przejścia dużych odległości po lodowcach dostarczyły uczestnikom wyprawy wielkiej ilosci doświadczeń i obycia w górach wysokich.
Z kolei uczestnicy zdobyli doświadczenie w sprawach organizacyjnych wyprawy. Poczynając od starań o zdobycie środków, żywności i sprzętu ogólnowyprawowego/ a wyjeżdżaliśmy w peirwszym roku kryzysu, poprzez liczne kłopoty organizacyjne w czasie dojazdu, skomplikowaną i utrudnioną karawanę, wszystko to było całkiem nowe dla uczestników wyprawy.
W czasie organzacji i trwania wyprawy wywróźniło się parę osób. Aktywność J. Strzemieckiego była b.cenna w trakcie dojazdu jak też przy wszelkich przepakowywaniach i podczas organizacji karawany, H. Stoba, w miarę swoich możliwości, wniosła duży wkład w zabezpieczenie medyczne wyprawy. Prawidłowa sytuacja żywnościowa na wyprawie to wynik dobrze przemyślanej działalnośći H. Przedpełskiej.
Wśród większości uczestników panował zapał i sportowa atmosfera. W akcji górskiej niespożyta energię wykazywał M. Gardzielewski, także dobrą kondycję i sportowe aspiracje posiadali W. Gawęda i J. Szulc.
Wyprawa powróciła z rejonu Gangotri z bogatą dokumentacją fotograficzną. Z punktu widzenia sportowego dolina jest b.atrakcyjna, a ściany Shivlinga, płn. Ściana Meru, czy płd. Satophant czekają na polskie przejścia.
Sprawę wykroczeń dyscyplinarnych W. Gawędy i J. Szulca przedstawiłem na zebraniu plenarnym FAKA i skierowałem do Komisji Dyscyplinarnej PZA. Sądzę, że postepowaniem obwinionych kierowały bardziej brak doświadczenia i wyobraźni niż zła wola.
Kierownik wyjazdu
Michał Kochańczyk
Gdańsk, dnia 12 listopada 1981 r.