autor, dziennikarz Piotr Konopka
Gdańszczanie zdobyli 7-tysięcznik
Na szczycie Satopanthu
Piątego października wróciła do Gdańska dziewięcioosobowa grupa Akademickiego Klubu Alpinistycznego (działającego przy ZW SZSP), która przez okres około dwóch miesięcy eksplorowała nie znany dotychczas Polakom rejon Himalajów Garhwal w Indiach, pasmo zbiegające do granicy Chin. W wyprawie – udanej zresztą – uczestniczyli Michał Kochańczyk (kierownik grupy, absolwent UG), Hanna Przedpełska (absolwentka PG), Hanna Stoba (studentka AMG), Bogusław Czerniawski (student UG), Mirosław Gardzielewski (absolwent PG), Wojciech Gawęda (student PG), Witold Giejsztowt (student PG), Jerzy Strzemiecki (student PG) i Jan Szulc (absolwent PG i student AMG).
– Wszyscy poznali wcześniej trudy wspinaczek tatrzańskich – powiedział nam Michał Kochańczyk – ale poza mną i Hanią nikt w wysokich lodowcowych górach nie był. Jako szef tej wyprawy miałem już za sobą zdobywanie Pamiru i szczytów gór afrykańskich, Przedpełska była raz w Alpach.
Najpierw zdobywali środki, których większość wypracowali w ramach FASM. Nikt przedsięwzięcia nie dofinansował i musieli liczyć tylko na siebie. Dlatego zresztą nie doszło do zrealizowania pierwotnego pomysłu – wyprawy w Andy. Na tak odległą podróż brakowało pieniędzy. Pozostał więc bardziej realny w takiej sytuacji Garhwal. Spakowali sprzęt (cały bagaż ważył pół tony) i przeprawili się do Delhi.
– Wybraliśmy mało znany rejon – mówi M. Kochańczyk – i na temat tych gór nie mieliśmy zbyt wiele informacji. W ogóle poruszanie się po nich było zawsze mocno ograniczone przede wszystkim z powodów politycznych. Jeszcze w czasach kolonialnych niezbyt ściśle sprecyzowano granicę między Tybetem a Indiami. W 1964 roku nastąpiły starcia zbrojne między wojskami chińskimi i indyjskimi. Chińczycy, działający przez zaskoczenie, wybudowali drogę strategiczną na spornym terenie, co wywołało naturalnie szereg spięć, Od tego momentu Hindusi ulokowali w dolinach Garhwalu silne garnizony, wyznaczyli też wewnętrzną granicę, biegnącą w głąb swojego kraju, niedostępną dla Europejczyków. Nieco później trochę ją przesunęli w stronę Chin, co pozwoliło dzięki temu dostać się do doliny Gangotri.
Pojechali pod koniec monsunu. Drogi były fatalne, poruszanie się utrudniało błoto. Do wioski Gangotri dotarli przyłączając się do karawany pielgrzymów, którzy zdążali do swych uświęconych miejsc. Nie obyło się bez wynajęcia kulisów do przetransportowania ciężkiego bagażu.
– Jedenastego sierpnia założyliśmy bazę nad lodowcem Gangotri na himalajskiej łące zwanej Topobanem. Było to na wysokości 4250 metrów. Wtedy właśnie przyszła pierwsza ciężka próba – przyzwyczaić się do nowych i trudnych warunków. Okres aklimatyzacji był nadzwyczaj ciężki i od razu wyszedł brak przebywania na tak znacznych już wysokościach. Każdy odchorował swoje.
Kiedy już odeszły bóle i nudności przystąpiono do eksploracji terenu. Najpierw rekonesans po dolinach Raktam, Chaturangi i Gongotri oraz rozeznanie sytuacji śnieżno-lodowej w ścianach. Potem już pozostało się tylko wspinać.
Pierwszy szczyt – Bhagirati II – o wysokości 6512 m zdobywano parami dwukrotnie. Kochańczyk i Czerniawwski pierwsi po nich Gawęda z Szulcem.
Potem przyszła kolej na Satopanth (7075 m), najwyższa do sforsowania w planach ekspedycji góra. Zdobył ją Gardzielewski z pewnym duńskim alpinistą po kilku biwakach spędzonych w ścianie góry. Była to trudna wspinaczka po pionowej, lodowej i bardzo niebezpiecznej grani. Osiągnięcie szczytu to niewątpliwie duży sukces sportowy.
– Okazało się jednak – kontynuuje M. Kochańczyk – że w 1947 roku na Satopanth weszli już Szwajcarzy. Z relacji Mirka wynika, że dokonali oni niebywałego wyczynu, bo on i Duńczyk dysponowali przecież o niebo lepszym i nowocześniejszym sprzętem niż przeszło trzydzieści lat temu ich szwajcarscy poprzednicy.
Następne dwa szczyty, jakie zdobyła grupa, to Chandra Parbat (6728 m – Gawęda i Szulc) oraz Srikailas (6932 m – Przedpełska i Kochańczyk). Srikailas nazywają w Indiach górą świętą związaną z legendą boga Sziwy, z którego włosów ma spływać Ganges. Mieści się ona w trójkącie na granicy Tybetu, Chin i Indii. Obecność Hanny Przedpełskiej na Srikailasie oznacza jednocześnie gdański rekord wysokości w konkurencji – jeśli tak można powiedzieć – pań.
– Szóstego września zlikwidowaliśmy bazę. Wszyscy uczestnicy wyprawy przekroczyli wysokość sześć tysięcy dwieście metrów, co w przyszłości uprawnia ich do samodzielnego kierowania innymi ekspedycjami. Poznaliśmy nowy kraj, nowe obyczaje.
Dodajmy jeszcze do tego, że do kolejnego zakątka świata dotarła grupa wspinaczy z Polski z pełnym powodzeniem realizująca swoje zamysły, ku rozsławieniu imienia swojego kraju.
Jerzy Konopka