Michał Kochańczyk na szlaku przygody

email
zaawansowane wyszukiwanie

Marta Kroczka - Nowy Kurier Nadbałtycki - nr 2/2002.

Wywiad przeprowadzony w marcu 2002 roku przez Martę Kroczkę, uczennicę V Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku, zamieszczony w czasopiśmie Nowy Kurier Nadbałtycki; nr 2/2002.

Marta Kroczka - autorka wywiadu.
O sobie tak napisała:
Studentka psychologii, której pierwszą
pasją bylo dziennikarstwo i fotografia.
Później skusił ją korporacyjny HR.
Wreszcie jednak zrozumiala, że wymarzone
życie to podróże, taniec i zarabianie
pieniędzy na własnych ideach.
fot. Krzysztof Bączek

"Mamy tylko jedno życie, więc trzeba je ładnie wykorzystać" - mówi Michał Kochańczyk, człowiek, który już w dzieciństwie wiedział, że zwiedzi cały świat...

Mówi się o Panu: podróżnik, himalaista, afrykanista, polarnik, fotografik. Czy jeszcze coś powinnam dodać do tej bogatej charakterystyki?

Jestem po prostu człowiekiem, który kocha pokonywanie przestrzeni. Przemierzam więc w różny sposób, różne szlaki.Jestem przewodnikiem tatrzańskim, kajakarzem, który przepłynął już chyba wszystkie rzeki w Polsce i narciarzem -nie tylko zjazdowym. W tym roku na przykład przeszedłem prawie całe Kaszuby na nartach.W pewnym sensie jestem też dziennikarzem, bo piszę artykuły do wielu gazet. Ponadto zrobiłem ponad 60 programów telewizyjnych i filmów z moich wypraw. Jestem również prezesem Klubu Wysokogórskiego "Trójmiasto".

Jednym słowem jest Pan wszechstronnym człowiekiem. A w której z wyżej wymienionych ról czuje się Pan najlepiej?

Szczęście nie ma swojego adresu. Chyba jednak przede wszystkim jestem alpinistą, choć niewątpliwie wiele twórczej satysfakcji znajduję realizacji filmów przyrodniczo-podróżniczych. W najbliższej przyszłości mam zamiar pojechać do Kenii i Etiopii, nad jezioro Turkana, inagrać materiał o plemionach mieszkających wokół niego.

To jest również największe ryzyko. Nie boi się Pan ryzyka?

Wszędzie ryzykujemy. U nas nawet przejście przez jezdnię, biorąc pod uwagę kulturę kierowców, jest niebezpieczne. To, że jeszcze żyję, podczas gdy wielu moich kolegów nie wyszło z różnych opresji, mówi samo za siebie. Na pewno za tym się kryje bogate doświadczenie górskie, uzupełnione odrobiną szczęścia. Wierzę, że jakaś opatrzność nade mną czuwa.

jest najważniejsze w wyprawie w "nieznane"?

Ciekawi, wartościowi ludzie, z którymi można wspólnie się rozwijać. Ważne, żeby w grupie, z którą wybieramy się w podróż panowała atmosfera zażyłości, solidarności i współpracy.

Czyli, nie jest Pan typem samotnika?

Nie! Owszem, kiedyś zdarzało mi się samotnie przemierzać autostopem Zachodnią Europę, ale teraz wyznaję zasadę , że najważniejsze to móc się z kimś dzielić swoimi przeżyciami, wrażeniami.

Czym jest więc dla Pana przyjaźń?

To obopólne dawanie z siebie. Duże zaufanie, ogromna zażyłość. Świadomość, że można na drugim człowieku bezgranicznie polegać.

Każdy z nas marzy o dalekich podróżach i niezwykłych przygodach. Kiedy Pańskie marzenia przerodziły się w życiową pasję?

Zostałem już ukierunkowany w swoim ciepłym domu rodzinnym, który dzięki ojcu był domem mocno turystycznym. Kiedy miałem pięć lat pływałem już z Ojcem kajakiem po Sanie. Dużą rolę w tej edukacji odegrała też moja ciotka, która przynosiła mi mnóstwo książek z antykwariatu, w którym pracowała. To one pobudzały moją wyobraźnię. Już jako dzieciak wiedziałem, że jak będę duży, to opłynę dookoła świat i wejdę na Mont Everest. Tak więc na mojej przyszłości zaważyła literatura i dom, który to kształtuje każdego młodego człowieka.

Który zakątek świata odwiedza Pan najchętniej?

Jestem zafascynowany Ameryką Południową, choć Afryka jest niewątpliwie najbardziej egzotycznym kontynentem.

Jak wyglądała Pana pierwsza podróż na "czarny ląd"?

Od dawna marzyłem o afrykańskiej podróży. Plan pierwszej długiej wyprawy dojrzewał podczas podyplomowych studiów afrykanistycznych w Warszawie. . Aby zarobić trochę grosza na tak długi wyjazd, razem z moim serdecznym przyjacielem Markiem Gronowskim podejmowaliśmy się różnych robót w krajach zachodniej Europy. Mieliśmy nawet malować kwaterę NATO w Brukseli, ale ostatecznie zarobiliśmy na sprzedaży obrazków w północnej Szwecji. Za zarobione pieniądze udało nam się kupić w Brukseli samochód z napędem na cztery koła. Jako neofici wyruszyliśmy bardzo przygotowani , mając zapas żywności na co najmniej trzy miesiące, mnóstwo zapasowych części samochodowych i oprzyrządowania tropikalnego. Ilość paliwa w samochodzie pozwalała na pokonanie półtora tysiąca kilometrów w terenie,, mieliśmy zbiorniki na sto litrów wody.

Jednym słowem pełne wyposażenie...

Zgadza się. I dla kontrastu, gdzieś w połowie drogi spotkaliśmy czwórkę dwudziestoletnich Francuzów, którzy jechali w tą samą stronę starym peugotem, tylko z 10- litrowy kanistremna benzynę, ale za to mieli 40 litrów wina i 80 kg pomarańczy. Już nigdy jadąc do Afryki nie byłem tak solidnie przygotowany jak za pierwszym razem. Grunt, że objechaliśmy wtedy prawie cały kontynent.

Co najbardziej oczarowało Pana na czarnym kontynencie?

Na pewno afrykańskie dziewczyny znad Nigru , Każdego podróżnika zauroczy nie tylko ich uroda, ale i sposób chodzenia. One nie chodzą, one wydaje się, że płyną , bo mają taki miękki chód. Pełna harmonia. A ogólnie, Sahara - ta wielka, nieokreślona , niekończąca się przestrzeń pustyni, z kolejnymi tajemnicami za dalekimi liniami horyzontu.

Mnie natomiast zachwyciły Pańskie zdjęcia z Etiopii, które były wystawione w Nadbałtyckim Centrum Kultury. Zauważyłam, że głównie fotografował Pan kobiety...

To prawda. W jakimś sensie wynika to z mojej normalnej orientacji seksualnej. Kobiety po prostu bardzo mi się podobają! Poza tym one były bardziej charakterystyczne. No i z taką egzotyką, gdzie kobiety t plemienia Mursi kobiety noszą w rozciągniętej dolnej wardze wielkie gliniane krążki, można spotkać się tylko w Afryce.

Czy z każdej wyprawy przywozi Pan tak bogaty zbiór zdjęć?

Nawet większy. Mam w domu trzy szafy pełne przeźroczy. Z samej Etiopii przywiozłem ich 900, a normalnie a zdarza się, ze w z niektórych podróży przywożę i 1500 zdjęć.

A jak Afrykańczycy reagowali na aparat ?

Bardzo różnie. Gdy mieszkałem w jakiejś wiosce gdzie zaprzyjaźniłem się z mieszkańcami bo np. opatrywałem im rany lub pomagałem w polu, to nawet sami prosili o robienie im zdjęć. Często jednak fotografowani domagali się pieniędzy, a niekiedy spotykałem się wręcz z agresją z ich strony. Pewnego razu rzucił się na mnie postawny Murzyn, ale na szczęście jestem silny i udało mi się z nim poradzić. Ciekawa była reakcja jego współplemieńców, którzy zaczęli się z niego śmiać, a ja byłem odtąd w poważaniu u nich.

Nie narzekał Pan na brak wrażeń. Czy oprócz groźnych starć miewał Pan również miłe niespodzianki?

O tak! Kiedyś byłem w Kamerunie- w wiosce, w której praktycznie nie widziano białego człowieka. Bardzo zżyłem się z tamtejszymi mieszkańcami. Zbierałem z nimi maniok, pataty i miód. Po tygodniu, w ramach wdzięczności, dali mi kobietę do szałasu...Ona jednak miała już dziesięcioro dzieci, piersi wskazujące na długoletnie karmienie i poważne ubytki w uzębieniu, więc z europejskiego punktu widzenia była mało atrakcyjna. Ale odmowa byłaby wielkim nietaktem. Wymyśliłem więc wymówkę, że w tym tygodniu moja religia nie pozwala mi na kontakt z kobietami.

Było to niewątpliwie niezwykłe przeżycie, ale czy zdarzyło się panu stanąć kiedykolwiek oko w oko z jakimś dzikimzwierzęciem ? Czy kiedykolwiek otarł się pan o śmierć?

Jest takie powiedzenie: Ty nic nie widzisz, a tysiąc oczu widzi ciebie. W Afryce nie trudno o spotkanie z groźnym zwierzęciem. W Nigrze omal nie stanąłem na zieloną mambę - wielkiego, bardzo niebezpiecznego węża, na którego nie byłoby żadnego antidotum. W Tatrach natomiast spadłem 40 metrów w dół i dopiero w ostatniej chwili przed przepaścią wbiłem się w jakąś jamę śnieżną, dzięki czemu przeżyłem. W Himalajach nie raz przeszła obok mnie lawina, z której moi towarzysze wychodzili poszarpani lub nie wychodzili wcale...

Jak Pan regeneruje swoje siły, uspokaja nerwy przed kolejnymi wyprawami?

Najlepszym relaksem przed wspinaczką jest... sama wspinaczka. Staram się aby był czas na odpoczynek, na regenerowanie sił. Ale bywa tak, że kiedy wracam do domu, zaraz mam telefon od jakiegoś znajomego z propozycją kolejnej wyprawy.

Teraz rozumiem dlaczego nie miał Pan czasu na założenie rodziny. Czy jednak nie brakuje Panu ciepła domowego ogniska, stabilizacji?

Jeżeli człowiek prowadzi tak aktywny tryb życia, ma jakieś cele do zdobycia, to nawet nie ma czasu na zastanawianie się nad tym problemem. To kwestia indywidualna, kwestia wyboru. Jedni odczuwają potrzebę stabilizacji , inni nie. Należę jak widać do tych drugich, choć do końca nie jestem pewny....

Podróż marzeń ma Pan już za sobą, czy wszystko jeszcze przed Panem?

Podróżując nigdy nie można w pełni poczuć się do końca zaspokojonym. Zawsze jest coś jeszcze, co warto zobaczyć.

Gdzieś usłyszałam stwierdzenie, że podróże kształcą, ale tylko wykształconych. Czy zgadza się Pan z tą opinią?

Absolutnie nie! Znam osoby, które są niezwykle lotne i ciekawe świata, choć nie mają wykształcenia. Dla mnie to powiedzenie jest po prostu nieludzkie, niesprawiedliwe (mówiąc szczerze, nigdy o nim nie słyszałem). Podróże kształcą każdego.

Marta Kroczka