Michał Kochańczyk na szlaku przygody

email
zaawansowane wyszukiwanie

Rodzina

Trudno się pisze o swojej rodzinie. Bo i za tym kryją się i emocje, i kwestia wyboru, co jest najważniejsze, o czym powinno się napisać, a co pominąć... I też wkrada się przekonanie, że przekaz ten z wiadomych względów będzie nieobiektywny.

Ja miałem to szczęście wyrastać, wraz ze starszą o cztery lata ode mnie siostrą Zosią, w domu o bardzo ciepłej atmosferze, gdzie relacje rodzinne, zarówno z bliższą jak i dalszą rodziną, były nad wyraz serdeczne. W domu czuło się troskę o nasze wszechstronne wykształcenie, o poprawne odżywianie, o pokazanie nam wielu wartości. A lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte nie były łatwe. Mimo że obydwoje Rodzice pracowali, mimo że żyliśmy skromnie, to nieraz odczuwałem troskę Rodziców o brak środków na zakup węgla i koksu na ogrzanie mieszkania czy też na bieżące opłaty. Nie raz, nie dwa Rodzice musieli się zapożyczać.

Mimo trudnych warunków materialnych, udawało się Rodzicom wyruszać z nami na do najważniejszych miejsc naszej kultury narodowej, na długie spływy kajakowe (na kajakach wypożyczonych z zakładu pracy Ojca), na wyjazdy w góry, choć niejednokrotnie nie było na nie pieniędzy i z siostrą spędzaliśmy całe wakacje na koloniach letnich w Zapowiedniku nad rzeką Wierzycą na Kociewiu. Niektóre wakacje spędzaliśmy u Dziadków w Nisku jak i w Krośnie nad Wisłokiem.

Dom był dla mnie szkołą aktywnego wypoczynku. Na porządku dziennym były wędrówki, tak na piechotę jak i na nartach zimą, wiodące przez pobliskie Oliwskie Lasy na wzgórzach krawędzi Wysoczyzny Kaszubskiej. Ojciec, wielki miłośnik lasu, od wczesnego dzieciństwa uczył nas, jak rozpoznawać gatunki drzew i ptaków.

Dom też był otwarty dla znajomych, którzy czuli się z nami dobrze i gości nigdy u nas nie brakowało. A że przychodziły osoby ciekawe, przynoszące ciekawe wieści ze świata, również takie, których się nie słyszało w radiu ani nie wyczytało w prasie, tak więc młodemu człowiekowi uszy wręcz puchły podczas przysłuchiwania się rozmowom. Bogata, różnorodna tematyka rozmów działała na moją wyobraźnię.

W domu panowały tradycje niepodległościowe. Znałem prawdę o siedemnastym września, Katyniu, Powstaniu Warszawskim, o sfałszowanych powojennych wyborach, często w domu pojawiały się przemycane z Zachodu egzemplarze paryskiej "Kultury" (książki "Biblioteki Kultury" wydawane przez Instytut Literacki w Paryżu). Trudno się temu zresztą dziwić: Mama w czasie wojny działała w siatce konspiracyjnej Narodowych Sił Polskich, Ojciec był oficerem Armii Krajowej, Chyba ta wiedza była znana Służbie Bezpieczeństwa, bo nigdy nie zaproponowano mi współpracy.

Latem atmosferę domu ożywiały przyjazdy członków Rodziny zarówno ze strony Mamy jak i Taty. Rejsy statkami białej floty po Zatoce Gdańskiej, wycieczki do ZOO w Oliwie, wyjazdy na plażę w Jelitkowie, wspólne rodzinne przygotowania wałówki i długotrwałe jazdy w tłoku tramwajami linii 2 i 4 pamiętam jako prawdziwe wyprawy....

Dom rodzinny to był także świat książek, niepowtarzalnej atmosfery świąt Bożego Narodzenia, śmigusa dyngusa, prac ogródkowych na działce przy ulicy Krasnoludków i w przydomowym ogrodzie. Ale o tym piszę w kolejnych odsłonach strony.

  Z moją siostrą Zosią Kochańczyk, Boże Narodzenie w Gdańsku w 1952 roku.
fot. Stanisław Kochańczyk

Paradoksem natomiast jest to, że ja, który cały czas włóczę się po świecie, od urodzenia mieszkam w tym samym komunalnym mieszkaniu, na pierwszym piętrze wolnostojącego domu na rogu ulic Drożyny i Wita Stwosza w Oliwie. Widać dobry jest duch tego domu.

Gdy piszę te słowa, gdy przygotowuję się do skreślenia tekstu o moich Rodzicach i Dziadkach, chciałbym przekazać czytającym te słowa młodym ludziom następującą refleksję: Kochani, spisujcie relacje Waszych Rodziców o Ich życiu. Póki jeszcze żyją, zgromadźcie Ich życiorysy, zdjęcia, dyplomy, zanotujcie Ich opowiadania. Gdy Oni odejdą i najdzie Was ochota na opisanie tradycji rodzinnej, to będziecie mieli sporo kłopotów, by otworzyć, często zawikłane, Ich życie. - Ja, przyznaję się szczerze, nie spisałem relacji i pisząc o Nich, zmuszony korzystać ze znalezionych w domu fotografii, fragmentów listów, legitymacji, dyplomów, wycinków gazet. No i też staram się przypomnieć Ich opowiadania.

Zdjęcie ślubne moich Rodziców w Krośnie w dniu 23 września 1945 roku.
W pierwszym rzędzie: od lewej Jakub Bocheński, Waleria Dzidek, moja Babcia, druga osoba
od prawej Maria Jankowska, siostra Ojca. Stoją: od prawej: Stefan Bachota, Dioniza Bachotowa.
Archiwum rodzinne

Na kolejnych odsłonach strony opisuję moją Rodzinę...

Gdańsk, listopad 2008