Michał Kochańczyk na szlaku przygody

email
zaawansowane wyszukiwanie

Agnieszka Woźna i Marcin Odrakiewicz - IX Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku

Wywiad przeprowadzony wiosną 2002 roku przez Agnieszkę Woźną i Marcina Odrakiewicza, ucznów IX Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku. Obszerne fragmenty wywiadu zostały zaprezentowane w okolicznościowym wydaniu z okazji uroczystości pięćdziesięciolecia IX Liceum Ogólnokształącego w Gdańsku we wrześniu 2002 roku.

Agnieszka Woźna i Marcin Odrakiewicz:

Jaka była Twoja pierwsza myśl, gdy usłyszałeś, że dzwonią z IX LO? Jakie wspomnienia łączą się z tą szkoła?

Michał Kochańczyk:

Tak prawdę mówiąc, szkołę wspominam z mieszanymi uczuciami. Nasze liceum miało w tamtych czasach opinię najlepszej szkoły w Gdańsku, mieliśmy bardzo wymagających nauczycieli... Szkoła oferowała wiele atrakcyjnych zajęć pozalekcyjnych: działał świetny kabaret "Syfon", który wydawał również humorystyczną gazetkę szkolną, dobrze prosperował chór, prężnie prezentowały się drużyny harcerskie i PCK, w ramach harcerstwa prowadzony był kurs żeglarski, szkolna drużyna siatkówki odnosiła znaczące sukcesy. Oprócz kół zainteresowań, ja sam uczestniczyłem w pracach koła fotograficznego, aktywnie działało wiele kół naukowych. Ze szkoły do dziś wspominam swego wychowawcę profesora Marina Waszkiewicza, który był bez wątpienia człowiekiem dużego formatu i nie tylko dobrze uczył języka polskiego ale też dbał o nasz ogólny rozwój. Uczył nas dyscypliny myśli i dyscypliny naukowej. Jego nauczanie było wszechstronne - był człowiekiem renesansu i pokazywał nam różne aspekty życia...

Skąd w takim razie te mieszane uczucia?

Może jest to krzywdząca i subiektywna opinia, ale dla mnie ta szkoła nie miała duszy. W szkole istniał duży rygor, czasami miałem wrażenie, że jestem w trybach maszynki, która ma wydać jak najwięcej absolwentów, dostających się na studia. Nie było klimatu, pozwalającego na zbliżenie ucznia z nauczycielem. Założeniem było wykucie zadanego materiału. Na własną interpretację, na dyskusję, na wyrażenie swojego zdania zazwyczaj nie było czasu i miejsca. Na pewno nie bez znaczenia były uwarunkowania polityczne tego okresu, na świecie były to szalone lata sześćdziesiąte, ale Polsce czas siermiężnego Gomułki. Do dzisiaj pamiętam ostre wystąpienia co niektórych naszych nauczycieli podczas wydarzeń marcowych w 1968 roku. Jednoznacznie i dobitnie dano nam do zrozumienia, iż odczujemy surowe konsekwencje jakiejkolwiek formy poparcia wystąpień studenckich.

Jak w takim razie odnajdywałeś się w naszej szkole.

Szkołę średnią przeszedłem niejako obok niej. Zajmowałem się wieloma innymi sprawami: prowadziłem drużynę harcerską,, aktywnie działałem w klubie żeglarskim , uczestniczyłem w kilku długich bałtyckich rejsach.Szkoła była na drugim planie i przeszedłem ją jakoś bezboleśnie. Byłem olimpijczykiem - trzykrotnie startowałem w konkursie wiedzy o Polsce i świecie współczesnym i to chyba mi trochę pomogło w spokojnym przejściu szkoły. W szkole też wykazywałem się pewną działalnością społeczną: byłem przewodniczącym szkolnych oddziałów Ligi Obrony Kraju oraz Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Na tę ostatnią funkcję wpływ miała niewątpliwie osobowość profesor Anny Zubryckiej, prawdziwego tytana pracy, osoby, która nas wszystkich nauczyła języka rosyjskiego.

A jak szkoła wpłynęła na pana drogę życiową?

Chyba w niewielkim stopniu. Na pewno pewien wpływ miał nauczyciel geografii, profesorJan Winklewski. Był żeglarzem i starał się nam pokazać trochę świata od innej strony niż na tradycyjnych lekcjach. Moja chęć poznawania świata narodziła się przede w domu oraz w kręgu kolegów z którymi poznawałem najbliższą okolicę.

Może na początku powiesz o swojej pierwszej podróży.

Teraz, z perspektywy czasu, to brzmi wręcz humorystycznie, ale moja pierwszą samodzielna podróż rozpocząłem w wieku czterech lata. Mieszkałem w tedy tam, gdzie do tej pory mieszkam, na granicy Oliwy i Wrzeszcza. W Sopocie pracowała Mama, a ja postanowiłem poskarżyć się na piastunkę. Widocznie jakaś krzywda mi się stała. Dotarłem do Sopotu na piechotę wzdłuż linii tramwajowej (wówczas tramwaj jeździł do Sopotu) i już było dla mnie jasne, żeprzed szerokim światem "nie pękam".

Czy możesz powiedzieć kilka słów o początkach Twojej górskiej przygody.

Początki mojej górskiej przygody? Niewątpliwie wielki w tym udział mieli moi rodzice.. - Dom był ciepły, bezpieczny - a jednocześnie pełenpomysłów na aktywne życie. Wspólne wędrówki w Karkonoszach, w Tatrach, w Bieszczadach, spływy kajakowe - to wszystko oswoiło mnie z naturą, no i rozsmakowało w niewygodach wędrówki. Biwakowanie, spanie w namiocie, było dla mnie rzeczą zupełnie oczywistą.

Moje postanowienie o wspinaniu powstało podczas pomaturalnego wypadu w Tatry. Pojechałem razem z Wieśkiem Wawrzyniakiem, późniejszym wieloletnim redaktorem Radia Wolna Europa. Przeszliśmy prawie wszystkie szlaki w Tatrach Polskich. ( Dodam jako ciekawostkę, iż weszliśmy na Giewont żlebem Kirkora. Tak się złożyło, że czternaście lat później Witold Kirkor, wnuk zakopiańskiego lekarza Michała Kirkora, zdobywcy drogi na Giewoncie tym właśnie zlebem, został moim szwagrem). Tak się rozochociłem w łażeniu po szlakach turystycznych, że tych ścieżek było dla mnie za mało i marzyło mi się zboczyć z oznakowanych szlaków, a to było dostępne tylko dla taterników. Toteż gdy na uczelni zobaczyłem plakat Akademickiej Sekcji Wspinaczkowej przy ówczesnym Związku Studentów Polskich, od razu zapisałem się na kurs taternicki. Kurs ukończyłem po dwóch latach, bo jeszcze moją wielką pasją było zeglarstwo, a wakacje z powodu długich praktyk robotniczych i zawodowych były stosunkowo krótkie.

A Twoja pierwsza wyprawa w góry wysokie?

Już w szkole podstawowej, zanim zacząłem się wspinać, wiedziałem, że wezmę kiedyś udział w wysokogórskiej wyprawie. Z zapartym tchem pochłaniałem górską literaturę. Największe wrażenie zrobiły na mnie książki Jana Długosza "Komin Pokutników" i Adama Skoczylasa "Biała Góra". Później, dodatkową inspirację stanowiły filmy i prelekcje znamienitych alpinistów o różnych wyprawach, organizowane w Kole Trójmiasto Klubu Wysokogórskiego. Najbardziej zapamiętałem mistrzowską prezentację przeźroczy Andrzeja Zawady. Andrzej opowiadał o zwycięskiej polskiej wyprawie na Kunyang Chhish 7852 m n.p.m., którą to wyprawą Polacy przebojem wdarli się w grono zdobywców Himalajów i Karakorum.

Gdy tylko zacząłem się wspinać w Tatrach, podszedłem do wspinaczki z wielkim zaangażowaniem. Dużo trenowałem. Prawie każdego dnia wspinałem się na ceglanych na opuszczonej linii kolejowej w Brętowie, dzielnicy Gdańska. Wspólnie z Czesiem Jakielem, Andrzejem Posiewnikiem i Piotrem Rzepeckim często urządzaliśmy długie nocne marsze po morenowych wzgórzach z czterdziestokilogramowym pakunkiem cegieł w plecaku, wynajdując po drodze jak największe podejścia. Jakby tego było mało, naszą wytrzymałość po całonocnym marszu sprawdzaliśmy, wchodząc na pętlach na kilkanaście wysokich sosen. Taki mieliśmy rytm treningu przed sezonem zimowym. Już w pierwszym zimowym sezonie wziąłem udział w zimowym kursie taternickim w Morskim Oku.

Wspinałem się aktywnie, przeszedłem tak latem jak i zimą sporo wielkich ścian tatrzańskich. Zostało to zauważone w środowisku i zimą 1973 roku Jurek Milewski i Jurek Zieliński zaproponowali mi udział w akademickiej wyprawie na Noshaq 7492 m w HindukuszuAfgańskim. W przygotowanie wyprawy włożyłem dużo serca i pracy, tak że nawet zawaliłem rok na uczelni, ale uczelnia wtenczas była dla mnie na drugim planie. Ale już wiedziałem, że przygotowanie wyprawy, to wyprawa w wyprawie.

Nie pojechaliśmy w Hindukusz do Afganistanu. W tym czasie był tam przewrót polityczny, pozbyto się króla, a prócz tego koledzy z Warszawy przegapili długotrwałe formalności wizowe. Po miesiącu oczekiwań pojechaliśmy w Pamir Radziecki, dziś byśmy powiedzieli Pamir Tadżycki. Chcieliśmy wejść na Pik Komunizmu 7483 m.

Była to pierwsza moja wyprawa, ale też była to wyprawa niezwykle karkołomna. Już na samym początku z Duszambe, stolicy Tadżykistanu, chciały nas odesłać do kraju tamtejsze władze sportowe, będące w rosyjskich rękach, po nasz wyjazd nie mieścił się w tamtejszych planach, a tam wszystko musiało być "po płanu". Na szczęście wykorzystywaliśmy tamtejsze relacje społeczne i polityczne. Poparł nas... Komitet Centralny Komunistycznej Partii Tadżykistanu, z którym przypadkowo się zaprzyjaźniliśmy i który skorzystał z okazji, by w jakiś sposób pokazać niezależność wszędobylsko panoszącym się tam Rosjanom.

Na miejscu wszystko szło jak po grudzie. Czekaliśmy długo na helikopter. Lotnictwo było w rosyjskich rękach i niechętni nam Rosjanie, długotrwałe oczekiwanie na przelot tłumaczyli akcją powodziową, prowadzoną w innym rejonie. Skorzystaliśmy z pomocy Tadżyków i ukryci w ciężarówkach dotarliśmy do doliny rzeki Obichingou. Następnie przez dziesięć dni szliśmy z karawaną koni i mułów dnem doliny do bazy w Bieriezowoj Roszczi u podnóżna lodowca Garmo. Było to dramatyczne przejście. Na stromych zboczach muły spadały w przepaść wraz z naszym ładunkiem. Straciliśmy niemal całą naszą apteczkę. Z trudem przedarliśmy się przez rwącą rzekę Kirgizob. Rosjanie z helikopterów obserwowali nasz marsz w górę, ale dziwo nas nie zatrzymywali.

Bazę założyliśmy późno - 23 września. Podczas pierwszego podejścia pod południową ścianę Piku Komunizmu Jurek Zieliński na lodowcu Garmo wyłamał sobie rękę w barku. Ten wypadek i małe zapasy żywnościowe spowodowały, że zdecydowaliśmy się zmiany i wejść na sześciotysięczny Pik Moskwa. Prawie całą ekipą udaliśmy się poprzez lodowce Dorofiejewa i Gando do podnóża Piku Moskwa. Moja działalność górska tutaj się zakończyła, bo popisując się szybkim marszem na lodowcu, sforsowałem sobie serce i nabawiłem się arytmii oddechowej. Przez pięć w dużym załamaniu pogody, walcząc ze swoim nierównym oddechem, czekałem sam w namiocie na lodowcu na kolegów. Mieli wrócić po dwóch dniach. Wrócili cali, szczytu niestety nie zdobyli.

Podczas tej wyprawie zdobyłem sporo doświadczeń. Przede wszystkim poznałem swój organizm i już wiedziałem, że w górach wysokich należy w sposób równomierny rozkładać swoje siły. Te doświadczenia zaowocowały podczas kolejnych dwudziestu wypraw w góry całego świata.

Czego poszukujesz w życiu?

Szczęście nie ma swojego adresu. Są ludzie, którzy od razu znają swą drogę życiową - powołanie lub predyspozycje. Sa też osoby, takie jak ja, które całe zycie będą szukały. Na pewno dużo zadowolenia dają mi egzotyczne wyprawy, choć najwięcej satysfakcji mam podczas udanych wypraw w góry wysokie. Chciałbym zrobić twórcze filmy geograficzno - podróżnicze. Reportaże , które pokazują uniwersalność tego świata, zjawiska, które są powszechne na całym świecie, mimo że są najbardziej nawet egzotyczne. Wszak niedaleko od ruchliwej autostrady można znaleźć takie ciche i spokojne miejsca, w których możemy odpocząc od tego zaganianego świata, w którym każdy chce jak najszybciej zrobić karierę. Miejsca, w których jest ciekawie, twórczo, gdzie ludzie żyją we wspaniałych wspólnotach, ale takich miejsc jest niestety coraz mniej.

Czy ten cały zgiełk cywilizacyjny spowodował, ze szukasz czegoś innego, jakiejś odskoczni?

Mamy jedno życie i trzeba je pięknie przeżyć. Każdy może sobie wygodnie usiąść w fotelu i włączyć jeden z wielu kanałów podróżniczo - przyrodniczych, ale zawsze jest tylko biernym odbiorcą. Podczas wyprawy natomiast sam kreujesz przygodę. W telewizji odbierasz to wszystko tylko wzrokowo, natomiast podczas tam na miejscu odbierasz rzeczywistość wszystkimi zmysłami.

Co czujesz, kiedy się wspinasz?

To tak zazwyczaj bywa: Jak jestem wysoko, to marzę żeby być w domu, ale z kolei kiedy jesteśmy tu, to już pragnę, żeby być tam. Czuję opczywiście olbrzymie zadowolenie i frajdę. Czuję, że żyję pełnia życia. Zawsze jest satysfakcja z dobrze przygotowanego przedsięwzięcia, nawet jeśli samemu się nie weszło, to jest radość, że kolegom się udało. Jest w tym trochę euforii, trochę refleksji.

Jak ważny jest partner we wspinaczce?

Partner jest bardzo ważny. Ja nigdy nie wspinam się solo. Oprócz wyszkolenia, musi być zrozumienie miedzy wspinającymi się.Warto mieć partnera, który jest ciekawy, twórczy, z polotem, wesoły, potrafi zaśpiewać. Czasami zdarza się, że kiedy jeden z partnerów mm słabszą chwilę, to wtedy jego towarzysz prowadzi w trudnościach, potem gdy z kolei tamtemu "siada psycha", to pierwszy przejmuje prowadzenie.

Czy to nie jest tak, że im więcej się wspinasz, tym więcej chcesz? Czy odczuwasz narastającą żądzę?

Oczywiście, bo cały czas jest rywalizacja. Ta konfrontacja: ja zdobyłem jeden szczyt, moi koledzy dwa. Ktoś prowadził akcję w jakimś ciekawym paśmie górskim, , to ja dotrę do jeszcze bardziej atrakcyjnego łańcucha górskiego.

To chyba niebezpieczne?

Całe moje zajęcie jest niebezpieczne, ale zobacz ile milionów ludzi chodzi po Tatrach i ile osób tam ginie rocznie, a ile osób ginie na drogach.

Brałeś udział w wyprawach, w których ginęli Twoi koledzy.

Niestety, miałem trzy takie sytuacje, ze koledzy zgineli podczas wyprawy.

Czy wtedy jest tak, że cała wyprawa zawraca, czy tez idzie się dalej aby zdobyć ten szczyt i uwieńczyć włożoną w to prace rónież zmarłych kolegów?

To bardzo różnie bywa. Czasami wyprawa się załamuje, a czasami idzie dalej. Wspinałem się w Himalajach Zachodnich w 1985 roku na największej ścianie świata, na Nanga Parbat, na tzw. Flance Rupal . Podczas wyprawy lawina porwała mojego kolegę Piotrka Kalmusa. Ja byłem w pobliżu wypadku, zszedłem po kolegę, odnalazłem w potężnym polu lawinowym Piotra. Niestety, tysiącmetrowy lot w lawinie zakończył się tragicznym skutkiem.. Jurek Kukuczka był w tym czasie najwyższym obozie, rezygnacja z ataku szczytowego i tak nie przywróciła by życia Piotrkowi. Zatem wspólnie zdecydowaliśmy, że akcję górską trzeba prowadzić nadal. Trzy dni później Jurek Kukuczka z towarzyszami osiągnęli wierzchołek. Ale brałem też udział w wyprawach, kiedy to śmierć kolegi była bezpośrednią przyczyną zakończenia wyprawy.

A jaka była Twoja ostatnia wyprawa?

W październiku 2002 roku wziąłem udzial w wyprawie naukowo-alpinistycznej na tepui do Wenezueli, w dorzecze Orinoco.. Są to wielkie stoliwa, zbudowane ze skał osadowych, ograniczone kilkusetmetrowymi , pionowymi ścianami skalnymi, o powierzchnie kilku, do kilku tysięcy kilometrów kwadratowych. Przez wiele milionów lat nie było żadnej komunikacji genetycznej pomiędzy "góra" a "dołem", w związku z czym występuje tam wiele endemitów. Jest to bardzo ciekawy temat dla naukowców, ale też i wyzwanie dla alpinisty. . Na około dziewięćset tepui tylko kilkanasście zostało zbadanych przez naukowców.. Z jednego z tych Tepui spływa najwyższy wodospad świata - Salto Angel o wysokości niecałych tysiąca metrów.

Jaka była największa ciekawostka biologiczna, zoologiczna, jaka zobaczyłeś podczas wypraw?

Kiedyś w Nigrze omal nie nastąpiłem na zieloną mambę. Sparaliżowało mnie. Miałem też spotkanie z czarną pumą w Amazonii. Przerażające było, kiedy podczas wspinaczki w Patagonii krażyło nad nami sześć kondorów, jaky czekające na nasz upadek ze ściany. Ale się nie daliśmy.

Z jakiej wyprawy jesteś najbardziej dumny?

Tak jak rodzic mający kilkoro dzieci, ale kochający wszystkie jednakowo, tak ja jestem dumny ze wszystkich wypraw. Jeśli chodzi o wymiar sportowy, to na pewno wyprawa na Fitz Roy - jedna z najtrudniejszych gór świata w Patagonii. Mam też duzą satysfakcję z wyprawy w 1981 roku w Himalaje Garhwalu Jako pierwsi Polacy pojechaliśmy gór otaczających jedno ze źródeł Gangesu - dolinę Gangotri. Tam zdobyliśmy cztery trudne szczyty, w tym jeden siedmiotysięcznik. Mieliśmy bardzo nikłe pojecie o eksploracji tego regionu.

Jakie warunki musi spełniać osoba chcąca się wspinać?

Przede wszystkim musi chcieć. To w sumie wszystko. Oczywiście wspinaczka, alpinizm, to dużo wyrzeczeń, ćwiczeń i zaradności. Musi być ciekawy świata, otwarty znać języki. Powinien dbac o kondycję fizyczną i nie palic papierosów.

A jakie znasz języki obce?

Nie mam zdolności fonetycznych i lingwistycznych, ale mam w miarę dobrą pamięć. Płynnie mówię po angielsku, hiszpańsku, szwedzku, rosyjsku, Hindi i słowacku. Oprócz tego znam Hausa, Keczua, Aimara, Lozi, Nepali, Urdu, uczę się języka tybetańskiego. Do nauki języków trzeba dużo samozaparcia. Ja sporo nauczyłem się podczas podróży, a w domu sam uczę się języków.

A jak dbasz o kondycję fizyczną?

Dużo biegam, jeżdzę na rowerze. nalepszym treningiem do wpinaczki jest sama wspinaczka.

Jak ważna jest siła rąk?

To takie obiegowe powiedzenie , że alpinizm to 90% głowa, 9% nogi, a 1% to to sa ręce. Podczas wspinaczki na bardzo trudnych ścianach siła rąk ma bardzo duże znaczenie.

Zbierałeś pieprz w Indiach, kopałes złoto w Amazonii, zakładałeś ogródki kwiatowe na Alasce. Co jeszcze tak niesamowitego i ciekawego robiłeś?

Wprowadzałem klientów na Aconcagua, najwyższą góre Ameryki Południowej. sprzedawałem obrazki w Szwecji, podając się za studenta ASP, oprowadzałem turystów po Meksyku i Tajlandii., filmowałem akcję podczas wielu wypraw w góry wysokie. Wykonywałem wiele skomplikowanych remontów na iglicach różnych obiektach sakralnych w kraju.

Jaki jest najwyższy szczyt, który zdobyłeś?

Uczestniczyłem w wyprawach na ośmio i siedmiotysięczniki , ale najwyższym szczytem, który zdobyłem dwukrotnie była Aconcagua.

Skąd czerpiesz dochody na wyprawy?

Wykonuję filmy na zamówienie, robię prace na wysokościach, pracuję jako instruktor alpinizmu,. Sprzedają swoje fotografie, a poza tym są sponsorzy i dotacje.

Masz jakiś sprzęt, który zawsze używasz?

Oczywiście Mam swój własny sprzęt, ale często na wyprawę otrzymujemy wyposażenie od różnych producentów i dystrybutorów. Niektóre firmy czasami aktualnie dobry okres na rynku i sponsorują wyjazdy.

Czy było takie miejsce na Ziemii, gdzie stwierdziłeś: "zostaję tu, nie wracam do domu"?

Były może takie refleksje, że warto by postawić tu sobie domek albo, że chciałbym tu jeszcze wrócić po latach. Tu jednak jest mój dom, najbliżsi, przyjaciele. Miejsce tworzą ludzie. Tak jak Jacek Kleyff śpiewa w swoich piosenkach: Nie fetysz granic mnie tu trzyma, lecz miejsca i w tych miejscach przyjaźń. Poza tym przy moich kontaktach łatwiej jest mi startować stąd, niż z innego kraju.

A w jakie miejsca, w których byłeś chciałbyś jeszcze pojechać?

Na pewno do Patagonii i w łańcuchów górskich Himalajów. Na pewno środek Sahary oraz do Tybetu.

Na ścianie masz piękną modlitwę za nowy dom. Jak traktujesz dom? Więcej czasu spędzasz chyba poza nim niż na miejscu?

Mieszkam w domuprzy ulicy Drożyny w Oliwie w tym samym mieszkaniu od urodzenia. To miejsce jest dla mnie bardzo ważne, związane z ciepłymi wspomnieniami z dzieciństwa i sukcesami i porażkami wieku młodzieńczego. Stąd zawsze wyruszałem w świat. Zawsze tutaj wracałem, tutaj rodziły się pomysły wyjazdów na krańce świata, tutaj wpada wielu moich przyjaciół , bo u mnie w domu czują się dobrze. A tak naprawdę to w domu przebywam dłużej niż na wyjazdach, choć bywały lata, że te proporcje były odwrotne.

Czy to prawda, że szczęśliwi czasu nie liczą? Dzis jest piątek, a u Ciebie w kalendarzu jest środa...

To i tak dobrze. Czasami nie zrywam kartek przez kilka miesięcy. Czas tak szybko płynie, jeśli jest dobry, twórczy, to się go nie liczy. Zreszta mamy tylko jedno życie i trzeba je przeżyć jak najlepiej.

Agnieszka Woźna i Marcin Odrakiewicz