Refleksje o wykładzie fotograficznym
Lubię zachodzić do warsztatu Marka Mazura i podglądać tajniki pracy Marka. Zawsze jestem witany bardzo serdecznie, niczym dawno niewidziany gość, mimo że i czasami zdarza mi się odwiedzać Marka codziennie. Marek, choćby nie wiem jakby był bardzo zajęty, zawsze okazuje swoje zadowolenie, uśmiech gości u Niego na twarzy, oferuje kawę i zaprasza do oglądania postępów w pracy przy kolejnym aparacie fotograficznym.
Obserwując Marka przy pracy, często dociera do mnie dylemat, czy mam przed sobą artystę czy też inżyniera. Aparaty Marka bowiem to prawdziwe dzieła sztuki i techniki. Są wymyślone, zaprojektowane, zrobione przez Marka od początku do końca, przemyślane konstrukcyjnie, z zastosowaną w nich wielką wiedzą techniczną i wyobraźnią. Te kamery fotograficzne rzucają na kolana nie tylko swoją filigranowością, mieszczą się bowiem nie tylko w wiecznym piórze, lasce, fajce, spince, ręcznym zegarku a nawet w pierścionku, fascynują przede wszystkim wielkim kunsztem artystycznym. Są to prawdziwe arcydzieła, finezyjnie wykończone, z gustownymi, nie przegadanymi ozdobami, prawdziwe cacuszka w pięknych etui, też zrobionymi przez Marka. Nie muszę dodawać, że te aparaty naprawdę fotografują. W każdym komplecie umieszczone są lilipucie pojemniki na zapasowy film i inne akcesoria.
Niedawno zawitałem do Marka, uśmiech nie schodził z Jego jowialnej twarzy. Z wielką precyzją czyścił drobny, mosiężny detal.
- Zobacz, niedługo będzie gotowe, spójrz najpierw na zegarek.
Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że elegancki, mechaniczny zegarek ma rękę jest też całkowicie zrobiony przez Marka. W środku zegarka mieścił się przecudnej urody aparat fotograficzne, rzecz radująca oczy i każdego, kto lubi technikę i sztukę. Oczywiście to "niedługo" mogło trwać nawet dwa tygodnie, konstruowanie takich aparatów to niezwykle pracochłonna praca.
Marek widocznie nie całą swoją uwagę skoncentrował na detalach aparatu, gdyż po jakimś czasie, gdy zobaczył moje bezmyślne popijanie kawy, wprost zapytał swoim aksamitnym głosem.
- Hej Michał! Coś Ciebie drażni. Chyba myślami jesteś gdzie indziej?
Z Markiem znamy się wiele lat, jest wiele zażyłości w naszej znajomości, toteż po pewnych wahaniach jakoś to ze mnie wyszło.
- Wiesz, niedawno spotkała mnie pewna przykrość. No może słowo przykrość nie jest adekwatne, bardziej można to określić jako zawód, jako niemiła niespodzianka.
Kilka dni przed. Świętami Wielkanocnymi odwiedziła mnie koleżanka, powiedzmy, że ma imię na Kasia. Ucieszyłem się, gdyż Kasię zawsze lubiłem.. Kasia jest atrakcyjną dziewczyną, z dobrego domu, absolwentką humanistycznego wydziału naszego uniwersytetu i renomowanej szkoły fotograficznej. Kilka lat temu, tuż przed wyjazdem na wyprawę himalajską, przeprowadziła ze mną obszerny wywiad w trójmiejskim czasopiśmie. Byliśmy razem na spływie kajakowym, bywałem na Jej wystawach fotograficznych, gościłem u Niej w domu. Trójmiasto jest grajdołkiem, tak więc często wpadaliśmy na siebie.
Kasia przyniosła ładne zaproszenie na swój ślub i zaproponowała.
- Wiesz, prowadzę teraz szkołę fotograficzną, czy mógłbyś przeprowadzić trzeciego kwietnia zajęcia o fotografowaniu w podróży i w plenerze a w dodatku zilustrować to swoimi przeźroczami?
Poczułam namacalnie efekty mojej niedawnej wystawy fotograficznej, którą odwiedziło wiele osób i która spotkała się z żywym odbiorem medialnym.
- Chętnie. Tylko nie chciałbym tego zrobić za darmo. Ostatnio wygłosiłem szereg darmowych prelekcji w szkołach i zaczynam się buntować przeciwko takiemu wykorzystywaniu mnie przez znajomych.
- Ależ nikt nie mówi, że to ma być za darmo - zripostowała Kasia - ile bierzesz za taki wykład?
Przypomniałem sobie ceny za ostatnie płatne prelekcje. Podałem kwoty, jakie ostatnio płacono mi za prelekcje.
- Może być, To co przyjdziesz? Początek o siedemnastej. Rzutnik będziemy mieli.
Zrozumiałem, że sprawa jest załatwiona, dostanę co najmniej dolną pozycję z wymienionych przeze mnie kwot pieniędzy. W duchu miałem nadzieję, że może więcej zapłacą.
Przygotowałem się solidnie do wykładu. Zrobiłem konspekt, przypomniałem sobie rady wszystkich zawodowych fotografów, z którymi brałem udział w wyprawach. Sporo czasu zajęło mi przygotowanie zestawu przeźroczy. Swoją drogą - pomyślałem sobie - dobrze że Kasia do mnie przyszła. Mało kto ma w swoich zbiorach przeźrocza ze wszystkich krain geograficznych świata: zorze polarne, pustynie, wilgotne lasy równikowe, dzikie zwierzęta, unikatowe rośliny, ludzi z odległych plemion i ich uroczystości. Starałem się dobrać najciekawsze slajdy z moich zbiorów, liczących sobie prawie trzydzieści tysięcy przeźroczy.
Mało też kto fotografował w trudnych, ekstremalnych warunkach, w ekspozycji, w mrozie i upale, w piaskach, śnieżycy i na wodzie. Przez te trzydzieści lat fotografowania w czasie licznych wypraw nabyłem niemało doświadczenia i teraz z chęcią się z tym podzielę. Kilka dni przed wykładem zadzwoniłem do Kasi, dowiedziałem się, że spotkanie będę miał ze słuchaczami drugiego roku, którzy już dobrze opanowali podstawy fotografii, toteż nie będę musiał wyjaśniać podstawowych terminów fotograficznych.
Punktualnie o godzinie siedemnastej pojawiłem się z plecakiem pełnym zestawów przeźroczy w drzwiach jednej z trójmiejskich szkół, gdzie prowadzone były zajęcia. Na początku byłem lekko zdenerwowany, a później w miarę składnie, punkt po punkcie przez godzinę omawiałem przygotowany materiał, uzupełniając go przykładami i ciekawostkami. Dwudziestoosobowa grupka młodych ludzi słuchała ze skupieniem, widać było, że to ich interesuje.
Po pięciominutowej przerwie zacząłem prezentować swoje przeźrocza. Mimo że sala była byle jak zaciemniona, przeźrocza zrobiły wrażenie na słuchaczach. Nierzadko zdarza się zobaczyć nagromadzenie wielu unikatowych diapozytywów z przepraw przez tereny polarne, pustynie, wilgotne lasy równikowe, wyżynne bezdroża, wielkie kaniony czy góry wysokie. Starałem się analizować większość przeźroczy, opisywać ich dane techniczne, sposób fotografowania. Po godzinnym pokazie, dostałem spontaniczną owację od słuchaczy. Potem jeszcze przez kilka minut odpowiadałem na pytania.
Kasia pozytywnie wyraziła się o moim wykładzie i pokazie. Jej partner w biznesie, obecny na zajęciach, nazwijmy go Karol, zasugerował przeprowadzenie podobnego wykładu dla słuchaczy pierwszego roku.
Spytałem się o uregulowanie moich należności.
- Ja teraz wyjeżdżam w podróż poślubną, jak wrócę 19 kwietnia, to załatwimy tę sprawę.
Przez grzeczność zgodziłem się. Choć zaraz przyszła i następująca refleksja do głowy: Jak to jest? Jeżeli ja coś komuś zlecam, to płacę pieniądze natychmiast po realizacji, a na swoje zarobione muszę zazwyczaj czekać. W końcu sam usprawiedliwiłem Kasię. Bądź tolerancyjny, wszak ma miodowy miesiąc i nie czepiaj się szczegółów.
Po powrocie do domu do późna w nocy układałem slajdy we właściwych magazynkach.
Po dziewiętnastym kwietnia wysłałem pocztą elektroniczną swoje dane z numerem konta bankowego. Pod koniec kwietnia zadzwoniłem do Kasi:
- Twoje dane przekazałam Karolowi, skontaktuj się z nim, to dowiesz się o wszystkim.
Trochę się żachnąłem. Dlaczego akurat ja to właśnie mam załatwiać, no ale czy ja muszę czepiać się wszystkiego.
Zadzwoniłem.Pan Karol od razu skojarzył.
- Tak, Pana dane przekazałem księgowej, pieniądze są do odbioru. Jeżeli Panu bardzo się spieszy, to proszę przyjechać dzisiaj do szkoły po pieniądze.
Tu podał kwotę, która była jedną trzecią wartości uzgodnionej z Kasią.
Trochę się zdziwiłem.
- Jak to tyle? Wszak z Kasią umówiłem się na trzykrotną wartość tej kwoty.
- Nic o tym nie wiem- spokojnie odpowiedział Pan Karol - Kasia mi nic nie przekazała. My płacimy właśnie tyle za wykład. Niedawno była u nas kosmetyczka z całą paletą kosmetyków i też tyle zapłaciliśmy. A w ogóle to Kasia - ton mówienia Pana Karola stał się lekko nerwowy - powinna sama poprowadzić te zajęcia. Jeżeli sama nie mogła, to jej sprawa, jakie sobie zastępstwo zapewniła.
Tu wysłuchałem trochę żalów na temat wszystkich kłopotów z tym związanych.
Nie chciałem wysłuchiwać wywodów, dotyczących wewnętrznych spraw organizacyjnych ich firmy i porównywania mnie do kosmetyczki. Zdałem sobie sprawę, że z Panem Karolem niczego nie załatwię, podziękowałem grzecznie za rozmowę.
Przekazałem treść rozmowy Kasi.
- Ach tak - z kolei zdziwiła się Kasia - gdy byłam u ciebie z wizytą, usłyszałam kwotę w wysokości trzech czwartych wartości podanych teraz przez Ciebie. Porozmawiam z Karolem.
Po dziesięciu dniach znów grzecznie zadzwoniłem. Usłyszałem:
- Tak, tak , rozmawiałam o tym z Karolem.
Przerwałem na chwilę moje opowiadanie. W warsztacie u Marka zaległa przez chwilę cisza.
- No i jak? Jak sprawa została załatwiona? Otrzymałeś w końcu te pieniądze?
- Dzisiaj sprawdziłem w banku, przelali mi równo jedną trzecią uzgodnionej kwoty pieniężnej.
- Czyli tyle jak dla kosmetyczki, to też cenny fach - z przekąsem uśmiechnął się Marek - właściwie to Twoja wina, powinieneś podpisać wcześniej umowę na piśmie.
Teraz ja się żachnąłem.
- Coś Ty, przecież moja koleżanka. Z obcymi ludźmi umawiałem się na słowo i zazwyczaj wszystko wychodziło. To byłoby nieeleganckie.
- Może i nieeleganckie ale miałbyś uzgodnione pieniądze. A tak zostałeś oszukany, obrażono Ciebie trochę, wyszedłeś po prostu na frajera. Czyń tak nadal - sarkastycznie dodał Marek.
Przez kilka minut przyglądałem się polerowaniu przez Marka filigranowych części teleskopu, za pomocą którego, miniaturowy aparat jest chowany w głębi małego zegarka.
Marek powrócił do tematu.
- A czy chociaż ta Kasia Ciebie przeprosiła? Przecież to ona z Tobą wszystko uzgadniała. A swoją drogą, gdyby to była dziewczyna z klasą, to sama by z własnych pieniędzy wyrównała, by być w porządku wobec Ciebie i samej siebie, nie oglądając się na detale organizacyjne wewnątrz ich szkoły fotograficznej.
Starałem się nadać trochę wywożonego tonu naszej emocjonalnej rozmowie.
= Wiesz Marku, tu nie chodzi o pieniądze, przecież żal czasu i nerwów o kłócenie się o taką drobną różnicę. Do spraw finansowych nie będę wracał. Najgorsza jest forma załatwienia tej sprawy. Poza tym podważony został system zaufania do bliźnich. Czy wyobrażasz sobie że i Ciebie będę prosił o spisanie umowy.
Marek uśmiechnął się. Kontynuowałem dalej.
- A poza tym na pewno gdzieś w tym naszym małym światku fotograficznym będę napotykał się na Kasię. Będą niezręczne sytuacje.
Marek zirytował się.
- Jakież niezręczne sytuacje? Toż to jej będzie głupio i niezręcznie. To przecież jej problem. Ty przecież nie masz się czego wstydzić. Też sobie wymyślasz?!
Rzeczywiście, sam sobie to wymyśliłem. Może cierpię za swoje dobre wychowanie, chyba jestem zbyt delikatny. A swoją drogą, czyż nie byłoby lepiej, gdybym posiadał biuro do załatwiania takich spraw. Elegancka asystentka uzgadniała by wszelkie umowy i spisywała je na piśmie, uniknąłbym wielu stresów i nieporozumień. Tylko czy o to chodzi. Ale też trzeba dbać o sprawy formalne. Powstaje mnóstwo nowych prywatnych szkól, gdzie bazując na ludzkiej naiwności, wykorzystuje się wiele ludzi. I czyż to nie takie nasze polskie? Jakże często się u nas obserwuje sytuacje, że ludzie w prowadzeniu działalności gospodarczej chcą zbić za wszelką cenę pieniądze, nie oglądając się na relacje towarzyskie, na zwykłe poczucie przyzwoitości. I czy ludzie są tacy źli czy tylko ich pieniądze tak zmieniają?
Rozhowor z Markiem na chwilę ucichł. Marek zabrał się pracowicie do grawerowania obudowy zegarka. Wykorzystałem tą przerwę i spytałem Marka o postępy przy przygotowaniach w planowanej realizacji filmu o Michale Leszczyńskim. Potoczyła się rozmowa na zupełnie nowy, przyjemny temat.
Michał Kochańczyk
Oliwa, dnia 16 maja 2002 roku