Michał Kochańczyk na szlaku przygody

email
zaawansowane wyszukiwanie

Rozdział z książki Marka Mazura pt. "Kim nie jestem"

Jeden z rozdziałów książki Marka Mazura pt. "Kim nie jestem" napisany w 1999 roku.

Lato rozpanoszyło się na dobre. Słońce, jak przystało na letni czas, wypełniało swoją powinność należycie. W porównaniu z ubiegłym rokiem, nawet najbardziej spragnieni słońca nie powinni narzekać. W mojej "dziupli" resztki nocnego chłodu dawały komfort pracy. Chłód zatrzymany przez stare mury tworzył miły mikroklimat jedynie do południa. Po paru godzinach słonecznej penetracji rozgrzane mury oddawały ciepło otoczeniu, mikroklimat, a wraz z nim komfort pracy, niestety kończył się. Cóż, praca to obowiązek , który dość rzadko kojarzy się z przyjemnością. W moim przypadku w znacznym stopniu to, czym się zajmuję, daje mi dużo radości. To prawda, tylko w taką pogodę, gdy nie bardzo jest czym oddychać i pot zalewa okulary, trudno mówić o zadowoleniu. Dziękuję jednak opatrzności za to, że mogę robić to, co lubię.

- Dzień dobry - do pracowni wszedł młody człowiek ubrany jak na własny ślub, ciemny garnitur biała koszula, przykładnie zawiązany krawat. Tylko mocno przykurzone buty , wielka torba i spocona twarz, kolidowały z szykownym ubiorem.

- Proszę pana jestem przedstawicielem firmy... - potok słów wylał się z niego jak woda z nagle rozbitego dzbana. Zaskoczył mnie sprawnością wymowy i nim mu zdążyłem przerwać, poinformował mnie o celu swojej wizyty.

-Dziękuję panu , nie interesują mnie oferowane przez pana szczotki do włosów, ani trzy ani nawet pięć sztuk w cenie jednej- zabrzmiało to dość groźnie .Młody człowiek nie próbował nawet przekonywać jaki to dobry interes odrzucam, tylko podziękował i wyszedł. Podziękował. Ciekawe z jakim uczuciem mówił te słowa i co one dla niego znaczyły? Ja mu również podziękowałem, moje dziękuje było jednoznaczne z niechęcią. Wypowiedziane w takim tonie oznaczało wręcz - proszę mi nie przeszkadzać lub proszę wyjść.

- Cześć Marek, słuchaj, dziś chyba sobie darujemy , za duży upał. Przełożymy naszą zabawę na chłodniejszy dzień.

- Jędruś, miałem do ciebie właśnie dzwonić. Nawet gdyby nie upał, dziś nie mógłbym grać, obiecałem Michałowi, że pomogę mu wykonać szable śnieżne i czekam na wiadomość od Marcina, który właśnie załatwia materiał na szable i ma go do mnie przywieźć. Jest już dość późno a tu zero informacji. Michał jutro o świcie wyjeżdża na wyprawę i obawiam się, że możemy nie zdążyć. Swoją drogą to życiowy scenariusz Michała. "Za pięć dwunasta" chyba jest regułą i nie powinienem się dziwić.

- Życzę więc owocnej pracy, a tak z ciekawości ile tych szabelek macie zrobić?

- Dokładnie nie wiem, ale chyba około czterdziestu czy pięćdziesięciu sztuk.

- Ja dziękuję, w taki upał. Jeszcze raz życzę powodzenia i pozdrów ode mnie Michała.

- Dzięki za życzenia i telefon.

"Ja dziękuję"- co miał Jędrek na myśli, mówiąc te słowa? Może nie widział siebie w roli pracującego przy szablach, może tymi słowami wyraził mi współczucie, że w taki upał czeka mnie dość niewdzięczna praca przecinania metalu ręczną piłą.

Tuż przed osiemnastą zziajany z naręczem aluminiowego kątownika dotarł do pracowni Marcin. W zasadzie jego misja w tym dziele właśnie się zakończyła. Reszta pracy zgodnie z umową należała do mnie.

- Marku nie zostawię cię samego z tą kupą złomu. Myślę, że do czegoś się przydam. Doświadczenia wielkiego w takiej pracy nie mam, ale obsłużyć piłkę do metalu chyba potrafię.

- Marcin, serdecznie dziękuję - mówiąc te słowa zauważyłem niepewność Marcina.

- Przepraszam, dziękuję co oznacza? Chcesz czy nie chcesz, bym ci pomagał?

- Oczywiście, że chcę.

Dobra organizacja pracy to pół sukcesu. Na początku szło nam trochę ślamazarnie, ale z czasem praca nabierała tempa i rytmu. Zapalając światło w pracowni uświadomiłem sobie, że musi być późno, a do zakończenia dzieła było jeszcze daleko.

- Marcin, gdyby nie twoja pomoc, co ja mówię pomoc, ciężka praca, prawdopodobnie świt by mnie z tym wszystkim tu zastał, dziękuje ci.

- Bez przesady (to skromność Marcina) ja też dziękuję, że mogłem z tobą popracować i przy okazji czegoś się nauczyć. Przede wszystkim uświadomiłem sobie z pokorą, że taka, zdawałoby się, prosta czynność jak przecinanie metalu ręczną piłką wymaga sporych umiejętności.

Po krętych schodach prowadzących do mieszkania Michała z dużym wysiłkiem wnosiliśmy nasze dzieło - szable śnieżne, dla mnie śledzie namiotowe "mamuty". Michał z radością nas przywitał i serdecznie podziękował za, jak to określił, wspaniałą robotę. Była północ. O świcie Michał rozpoczynał nową przygodę, którą to już z kolei? Pewnie sam by miał trudności z odpowiedzią na to pytanie. Tym razem "niosło" go do Chin, by wraz z kolegami zdobyć Kongur Shan, niedostępną górę chińskiego Pamiru. Życzyliśmy mu oczywiście, by wyprawa zakończyła się sukcesem i jej uczestnicy wrócili z niej cali i zdrowi. Michał, nie chcąc zapeszyć, nie podziękował.

Pogoda początku lata zwiastowała jego wyjątkową urodę i tak było rzeczywiście.Prognozy sprawdziły się ponad miarę. Gdy nam lato doskwierało Michał i jego koledzy w zgoła odmiennej pogodzie zmagali się z górą. Był już prawie wrzesień i oprócz dziękczynnej /za szable/ pocztówki z Pakistanu w której Michał wspomina o perypetiach z bagażem, żadnych wieści o uczestnikach wyprawy. Zastanawiałem się, czy zdobyli górę. W zasadzie planowany termin powrotu wyprawy już minął i brak jakichkolwiek o niej wiadomości , w mojej ocenie, prognozował raczej porażkę.

- Witam Marku - nieco zmieniony głos Michała trochę mnie zelektryzował.

- Cześć Michał, skąd dzwonisz? Już wróciłeś?

- Tak, jestem na dworcu we Wrzeszczu, mam sporo bagażu i prośbę, byś mi pomógł, czy możesz?

- Oczywiście, już jadę.

Przed dworcem, przy stercie podróżnych toreb, oczekiwał na mnie Michał. Znacznie wyszczuplał i był jakby przygaszony. Przywitaliśmy się serdecznie.

- Michał ty się chyba odchudzałeś na tej wyprawie - zażartowałem.

- Nie weszliśmy na górę. Dostałem tak w dupę, jak na żadnej wyprawie. To piekielnie trudna góra i do tego fatalna pogoda. Trudno, nie udało się. Dziękuję Bogu , że wróciliśmy zdrowi i w komplecie.

Najwyraźniej brak sukcesu nie nastrajał Michała radością. Wszak znaleźli się na końcu świata po to, by wejść na szczyt góry, a nie spacerować po jej zboczach.

Minęło długie lato. Życie z rozluźnionego wracało w kierat codziennych obowiązków. Michał zaszył się w telewizyjnym studiu, gdzie przygotowywał film z wyprawy. Zapowiedział uroczysty przedpremierowy pokaz swojego dzieła. Otrzymaliśmy wraz z żoną zaproszenie na pokaz. Wypadało podziękować za zaproszenie. Udało się to dopiero podczas przywitania się z Michałem już na uroczystości. Potężna ratuszowa sala dosłownie pękała w szwach.

Uroczystość otworzył Marcin (uczestnik wyprawy, nie mający nic wspólnego z szablami), w języku chińskim przywitał Konsula Chin. Następnie głos zabrał Michał.

- Witam wszystkich bardzo serdecznie i przed emisją filmu w imieniu uczestników wyprawy wszystkim ludziom dobrej woli , którzy przyczynili się w jakiś sposób do organizacyjnego sukcesu tej wyprawy serdecznie dziękuję. My, uczestnicy wyprawy postanowiliśmy przyznać skromne dyplomy tym, którzy pomogli nam zrealizować marzenie. W ten sposób chcemy niejako namacalnie i jakby trwale wyrazić im za to wdzięczność. Proszę o podejście do mnie przedstawiciela.... - Tu rozpoczęła się długa wyliczanka.

Gdy stos dyplomów przeznaczonych do rozdania znacznie zmalał, ku mojemu zdumieniu uświadomiłem sobie, że Michał wymienił Marcina i moje nazwisko i zaprasza nas do siebie. W pierwszej chwili pomyślałem, że potrzebuje od nas jakiejś pomocy dopiero po drodze zrozumiałem, że idę po odbiór dyplomu. Byłem zupełnie zaskoczony myślę, że Marcin również. Wśród poważnych sponsorów my dwaj skromni operatorzy piłki do metalu, zostaliśmy również uhonorowani. Podobnie zaskoczona i wzruszona, po otrzymaniu dyplomu była Dorota. Jak Michał określił "dobry duch wyprawy". Jej kobieca wrażliwość pokonała opanowanie.

Film "Powrócić pod Kongur Shan" jest dziennikiem wyprawy z wieloma dowcipnymi i bardzo ładnymi scenami. Przed wyprawą czytałem scenariusz filmu, pomysł na jego rozpoczęcie i zakończenie bardzo mi się podobał. Michał jednak z tego pomysłu zrezygnował. Szkoda, chociaż może wykorzysta go, robiąc film o ponowionej próbie zdobycia Kongur Shan. Wszak wypowiedzi uczestników wyprawy i tytuł filmu to zapowiadają.

"Dziękuję" - Od codziennego i często banalnego, wypowiadanego od tak, poprzez pejoratywne, wieloznaczne i zaskakujące, do odświętnego na piśmie, w tej historii wystąpiło.

- Dziękuję bardzo

Marek Mazur